niedziela, 21 sierpnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział IX: "Umowa", część 2

Oto druga część rozdziału dziewiątego książki zatytułowanej "Qwerty: W Stronę Słońca". Qwerty po raz kolejny spotyka Collarda, tym razem zawierając z nim pewne porozumienie... To tylko wstęp do tego, co go czeka dalej - zapraszam i przypominam, że wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ. Kliknij na link i czytaj całą książkę! 


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 9, część 2
Umowa

*

Następnego dnia wieczorem Qwerty zmaterializował się na Redhoave Road, w domu Johna. Jego buldog nie podniósł nawet głowy, tylko zaburczał ze swojego kąta.

John siedział na fotelu z butelką właśnie otwartego piwa w ręku. Wyglądał, jakby miał ochotę dać chłopcu w ucho.

-John, przepraszam, że zniknąłem… - zaczął, ale John nie odezwał się. – Musiałem… - umilkł pod spojrzeniem tamtego.

-Qwerty, od lat nadstawiam za ciebie karku, wiesz o tym? – powiedział John takim tonem, że Qwerty wstrząsnął się. Nie widział Johna w takim stanie, nawet wtedy, gdy spalił budynek Sunny Enterprises. – I teraz, kiedy Asqualor i Troy kręcą się wokół ciebie, a twoi znajomi lądują w szpitalu, ja tracę cię z oczu na cały dzień. Jak myślisz, jak ja teraz wyglądam?

Qwerty zarumienił się. Nie pomyślał o tym. W dodatku zamierzał zrobić to znowu…

-Collard nie jest zbyt zadowolony… – zaczął znowu John. Qwerty uznał, że to jest dobra okazja, by się wtrącić.

-Chcę się widzieć z Collardem. Chcę negocjować. Może to poprawi mu humor…

John podniósł się z fotela, jakby Qwerty ukłuł go szpilką.

-Co? – zapytał i cała jego złość zniknęła nagle. – Qwerty, nie waż się… Nie pójdziesz do Brentwood! Nie ma mowy. To nie jest dobry pomysł. Musisz skończyć szkołę. Myśl o Ange… Roger… Nie, nie pójdziesz, rozumiesz? Nie pozwolę ci… - mówił John, odstawiając piwo. Wyglądał na wstrząśniętego, ale nie zaskoczonego. Widocznie spodziewał się tego, jednocześnie mając nadzieję, że do tego nie dojdzie. – Brentwood to nie jest miejsce dla ciebie – mówił dalej John, chodząc po pokoju. – Wierz mi… Nie możesz dołączyć. Na żadnych warunkach, rozumiesz? Angelina… ona pójdzie za tobą. Chcesz zabić Rogera? Terry? Nie, nie wolno ci. Qwerty, złapiemy ich. Wiem, że będzie ci ciężko, ale wytrzymaj. Prędzej czy później dostaniemy ich…

Qwerty poczekał, aż John zamilknie.

-John, tylko ja mogę złapać Troya. Nie macie nikogo, kto potrafiłby kontrolować czas. Collard powiedział mi… - rzekł Qwerty, a John wyglądał, jakby teraz naprawdę się przestraszył. – Wiesz, że mogę go złapać.

John nie odezwał się; marszczył tylko swoje grube brwi i patrzył na chłopca kręcąc przecząco głową.

-John, potrzebuję kogoś, kto mnie będzie w tym wspierał – rzekł Qwerty spokojnie, siadając na kanapie. John automatycznie siadł na fotelu, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa. – Roger i Terry nigdy mnie nie poprą. Ange… nie ma mowy. Ale ty… Ty wiesz, że mogę to zrobić. Wiesz, co potrafię. Wiesz, że mogę pozbyć się Asqualora raz na zawsze. Raz prawie mi się udało… Pomóż mi, John – powiedział Qwerty i John wstrząsnął się, jakby Qwerty rzucił w niego garścią pijawek.

-Qwerty, nie rozumiesz… - powiedział John takim tonem, jakby ktoś ścisnął go za przełyk. – Z Brentwood się nie odchodzi. Gdy już dołączysz… Będziesz musiał pożegnać się z normalnym życiem. Nigdy więcej znajomych, Ange… Chyba, że dołączy razem z tobą. Nie chcesz tego, prawda? Rozumiesz, co mówię? Nie wypuszczą cię stamtąd. Każdego dnia będziesz ryzykował życiem, nawet na treningach. Wierz mi, ja wiem… - powiedział John gorzko, sięgając po piwo i pociągając dużego łyka, jakby musiał przepchnąć coś przez gardło.

Qwerty pomyślał o dokumentach ukrytych w podziemiach w Zurychu, ale zaraz schował tę myśl gdzieś na dnie umysłu.

-Collard powiedział, że mogę negocjować z nim warunki. Złapię Troya i pomogę pozbyć się Asqualora. Potem chcę być wolny. W ten sposób anuluję umowę, którą zawarł wuj Matt.

John znów pokręcił przecząco głową.

-Collard… Myśli, że może to zrobić – powiedział John. – Ale on zarządza tylko Brentwood, Qwerty. On też ma nad sobą ludzi. I oni… Nie pozwolą ci odejść, rozumiesz?

-Chcę zaryzykować, John – padła spokojna odpowiedź.

John podniósł głowę i uważnie zapatrzył się w chłopca. Qwerty wiedział, że John myśli o tym, co się stało w jego urodziny i jak zniknął poprzedniego dnia. Myślał, że zapyta go o to, ale John potrząsnął głową, jakby nie chciał wiedzieć nic.

-Qwerty, zastanów się nad tym – powiedział po chwili. – To poważna decyzja. Jeśli dołączysz do Brentwood… - głos Johna znowu drgnął i ten zamilkł. – Matt nie chciał tego – dodał po chwili, zupełnie tak samo, jak Qwerty w samochodzie, gdy pierwszy raz spotkał Collarda.

-Wuj Matt nie żyje od ponad czterech lat, John – powiedział mu Qwerty. – A ja muszę radzić sobie z tym, co jest. Pomożesz mi, John?

John milczał przez chwilę, zaciskając obie ręce na butelce piwa. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą.

-Powiem Collardowi, że chcesz z nim rozmawiać – powiedział w końcu. – Ale uważaj. Obiecaj mi, że będziesz rozsądny…

-Obiecuję, John – odparł Qwerty. – I jeszcze jedno…

John pokiwał głową.

-Nie mów nic Sandbanksom – powiedział Qwerty. – Najpierw muszę się rozmówić z Collardem. A potem… Sam im powiem. John, teraz ty mi obiecaj… Pozwolisz mi to załatwić po mojemu. Ange… mogę ją przekonać. Chcę, żeby była bezpieczna. Ani słowa do nich na ten temat. John?

John westchnął.

-Ręczę za siebie. Ale Collard…

-Collard nic im nie powie. Inaczej nie będę się z nim układał – powiedział Qwerty twardo.

John westchnął i znów napił się.

-Qwerty, mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział po chwili, patrząc na chłopca.

Qwerty pomyślał, że on też ma taką nadzieję, ale nie powiedział nic.

*
Collard wyciągnął do Qwerty’ego rękę ze swoim nieodłącznym uśmiechem.

-Miło cię widzieć, Qwerty – rzekł i natychmiast wydawało się, że Qwerty rozświetla wręcz pokój samą swoją obecnością.

Chłopiec skrzywił się, ale uścisnął rękę Collarda, wyrzucając z siebie niechętne powitanie. On, Collard i John usiedli wspólnie w salonie Johna. Było wczesne popołudnie; Qwerty wyszedł wcześniej z college’u pod pozorem, że źle się czuje. Wiedział, że Ange nie uwierzyła mu ani trochę, ale nie mogła nic zrobić. On pożegnał się szybko i wsiadł z Johnem do Jeepa, jadąc prosto do niego, na Redhoave Road.

Collard już czekał. Qwerty, wciąż w swoim szkolnym ubraniu z herbem Corfe Hills, usiadł naprzeciw idealnie wyprasowanego mężczyzny, uśmiechającego się równymi, białymi zębami. Qwerty zastanawiał się, czy są prawdziwe.

-Chciałeś ze mną rozmawiać, Qwerty – zagaił Collard, przyjmując od Johna kubek herbaty.

Qwerty westchnął. Wszystko buntowało się w nim przeciwko temu, co zamierzał zrobić, ale nie widział innego wyjścia. Inaczej nigdy nie zostawią go w spokoju…

-Dołączę do Brentwood – powiedział niechętnie, a John upuścił łyżeczkę, którą właśnie skończył mieszać swoją herbatę i zaklął pod nosem. – Na określonych warunkach – dodał szybko Qwerty.

-O? – zapytał Collard, ciągle uśmiechając się. – Jakie to warunki?

Chłopiec wziął głęboki oddech.

-Pomogę złapać Troya i Asqualora. A potem… będę wolny. Umowa z wujem Mattem będzie nieważna. Nikt nie zmusi mnie do pozostania w Brentwood.

Collard skinął głową.

-Zrobione – powiedział.

Qwerty spojrzał na niego z uniesionymi brwiami… To było za proste.

-Żadnych trików… - powiedział Qwerty, patrząc przenikliwie na Collarda.

Ten pokręcił głową.

-Gdy tylko złapiemy tamtych, jesteś wolny, bez względu na to, czy zrobisz to osobiście, czy nie – powiedział Collard. – Mam na myśli jedynie dobro ogółu… i twoje oraz twoich bliskich. To cię satysfakcjonuje, Qwerty?

-Prawie – odparł Qwerty. – Angelina Sandbanks nigdy nie dołączy do Brentwood. Ani jej rodzice.

Collard wzruszył ramionami.

-Brentwood nie jest obowiązkowe. Sandbanksowie wycofali się na samym początku. Nikt ich nie zmusi, aby dołączyć… Chyba, że zgłoszą się sami…

-Nawet wtedy – przerwał mu szybko Qwerty. – Angelina, Roger i Terry nie dołączą do Brentwood.

Collard skinął głową.

-Z reguły nie mogę zabraniać ludziom tej decyzji… Ale zgoda. Nie przyjmę nikogo z nich. Coś jeszcze? – zapytał uprzejmie Collard, jakby był ekspedientką w sklepie, a Qwerty kupował artykuły spożywcze.

Qwerty zawahał się.

-Nie mogą wiedzieć. Sam im powiem, że dołączam. To… z powodów osobistych – dodał, patrząc w stół.

Collard zerknął szybko na Johna, który rozłożył lekko ręce; nie odzywał się, ale widać było, że ma ochotę zaprotestować.

-Zgoda – odparł Collard.

Qwerty nie odezwał się przez chwilę; w końcu westchnął.

-College… - zaczął.

-Zajmiemy się wszystkim – powiedział Collard. – Nie musisz martwić się o nic w Poole. Pozostaje tylko kwestia dokładnej daty, gdy mogę spodziewać się ciebie w Szkocji.

-Za dwa tygodnie – odrzekł na to Qwerty. – Potrzebuję… trochę czasu…

Collard popatrzył na niego przenikliwie, ale nie wyczytał nic z twarzy chłopca. Wydawało się, że Qwerty chce po prostu spędzić swoje ostatnie dwa tygodnie w Poole, aby pożegnać się z przyjaciółmi. Przez chwilę chłopiec myślał, że Collard zapyta go o jego zniknięcie w dzień po urodzinach, ale nic takiego się nie stało.

-Zgoda – powtórzył Collard. – Spiszemy kontrakt i przekażę go Johnowi. Za dwa tygodnie zobaczymy się w Brentwood. Witam na pokładzie – powiedział Collard, wstając i po raz kolejny wyciągając rękę w stronę chłopca.

Qwerty podniósł się i podał dłoń Collardowi, ruchem pewniejszym, niż sam się spodziewał. John patrzył na to z zaciśniętymi ustami. Wyglądał, jakby miał ochotę odepchnąć ich od siebie jak najdalej.

Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link). 

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Cztery poprzednie części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz