czwartek, 6 października 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XIX: "Kły", część 2

Jakie nowe niebezpieczeństwa czyhają na Qwerty'ego w zrujnowanym budynku? Czy wszyscy członkowie zespołu wyjdą cało z labiryntu-pułapki? Zapraszam do lektury - pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 19, część 2

"Kły"

*

Qwerty przysunął się do ściany labiryntu i myślał gorączkowo. Czyżby właśnie rzucił się na lwa? Co mu, u licha, strzeliło do głowy…? Chyba tylko wspomnienie jego pojedynku z Troyem, to, jak tamten podszedł do zwierzęcia, żeby podrapać je za uchem, sprawiło, że zareagował w ten sposób…

Zaraz jednak pomyślał o minie Johna. Ktoś chciał go sprowokować. Gdyby był sam, gdyby to nie były ćwiczenia, mógłby z łatwością przespacerować się tędy, zatrzymując wszystko. Mógłby przeprowadzić też swoją drużynę, ale wtedy wszyscy zorientowaliby się, co potrafi. Być może ktokolwiek zorganizował dle niego ten tor przeszkód – a był pewien, że jest on zrobiony specjalnie z myślą o nim – miał nadzieję, że Qwerty zapomni się, że zareaguje odruchowo, ratując własną skórę… Mógłby też zagiąć czas tak, aby nikt się nie zorientował… Zreknął jeszcze raz w stronę Johna i zrozumiał, że ten patrzył na niego cały czas, bez nawiązywania żadnych myślowych połączeń, za to z bardzo wyraźnym zakazem w oczach. Qwerty przez ostatnie kilka lat nauczył się rozpoznawać ten wyraz.

Zabawa z czasem nie była teraz rozwiązaniem. Musieli przedostać się na drugą stronę jakimś innym sposobem.

Wychylił się za róg; droga była wolna. Chciał zawołać resztę swojej drużyny, gdy wtem ujrzał, jak George, stojący za nim, w ostatniej chwili odsuwa się od bestii, która cicho jak cień podeszła w jego stronę… Uderzył w tym samym momencie, pospołu ze Svetlaną i zwierzę zniknęło, rycząc rozdzierająco. Chłopiec odetchnął z ulgą, ale – jak się okazało – przedwcześnie. W tym samym momencie zobaczył, jak kolorowe kropki pojawiają im się na czołach, pozostając nieruchome, nawet wtedy, gdy się ruszali. W powietrzu pojawiła się znikąd kula, mierząca wokół laserowymi wiązkami. Potem kliknęła i pociski wydostały się na zewnątrz, zmierzając w ich stronę…

Tym razem John zareagował, odsyłając pierwszą ich serię w górę, potem George i Ibrahim przejęli resztę, a Qwerty, który już zdążył odzyskać równowagę, natychmiast rozbił ją; nie spodziewał się jednak tego, co nastąpiło… Blask na chwilę rozświetlił całą salę, ukazując kolejny łeb wyposażony w wielkie kły za następnym zakrętem i chmura ognia potoczyła im się nad głowami, na chwilę wysysając cały tlen z pomieszczenia.

Qwerty poczuł zawroty głowy, ale nie stracił kontroli; chmura popłynęła gdzieś w stronę zewnętrznej ściany budynku i usłyszeli rumor, gdy coś zawaliło się; zaraz też więcej dziennego światła rozlało się pod sufitem, a dym, który ich otaczał rozwiał się trochę. Qwerty wykorzystał lekki podmuch wpływający teraz przez otwór w ścianie, który właśnie wybił i niewielki wir przeszedł przez pomieszczenie. Bestia, którą zobaczył przed chwilą zniknęła.

-Svetlana? – zapytał John, gdy już skończyli się krztusić i odzyskali oddech, ale dziewczyna pokręciła głową.

-Nic tu nie ma. Ktoś ją teleportował, tak samo jak lwy – powiedziała słabo.

-Wynosimy się stąd – powiedział John i skinął na nich, ostrożnie prowadząc ich od jednego rogu do drugiego.

Qwerty wyglądał olbrzymich kłów, ale przez chwilę nic się nie działo…

-John! – zawołała Svetlana ostrzegawczo i Qwerty zobaczył, jak olbrzymi, biały lew skacze prosto na Johna; ten odsunął się w mig i silnym ciosem powalił zwierzę. Chłopiec przyłączył się do niego i, tak jak przed chwilą, sprawili, że zwierz padł nieprzytomny prosto na pokładane tam metalowe skrzynie, zanim ktoś zdążył go stamtąd usunąć. Skrzynie poleciały na bok z łoskotem. Wszystko to trwało może trzy sekundy i Qwerty już ucieszył się, że wyszli z opresji, gdy nagle ze wszystkich stron poczuli na sobie gorące oddechy. Lwy wyraźnie były zirytowane tym, co się z nimi działo; ich żółte ślepia wpatrywały się w nich przenikliwie i z żądzą zemsty. Nad głową Qwerty wyczuł ruch i zobaczył dwie kule, które teraz mierzyły w nich laserowymi światłami…

Upewnił się, że zna pozycje reszty; byli teraz w miarę blisko siebie i zobaczył tylko jedno wyjście z sytuacji…

Zamknął oczy i bariera ochronna objęła całą ich piątkę…

Nagle usłyszał krzyk bólu; szybko otworzył oczy i zobaczył, że Ibrahim i Svetlana zwalili się na ziemię; George krzywił się teraz i tylko John uniknął rykoszetującej mocy.

-Seymore! – krzyknął George i w tym samym momencie pociski wylatujące z kul obiły się o barierę, w środku której stali, odskakując od niej i uderzając w metalowe beczki, ściany, skrzynie i podłogę długą, zdradliwą serią. Kilka z nich trafiło w jednego z lwów; pozostałe zwierzęta zniknęły. Hałas spowodowany przez pociski wypełniał im uszy i trwał dłuższą chwilę; Qwerty nie myślał teraz o niczym innym za wyjątkiem mocnej bariery, która była dla nich jedyną przeszkodą. W końcu lewitujące kule opróżniły się z pocisków i Qwerty zobaczył, jak wybuchają; od razu przypomniała mu się bombka nad stołem w salonie Sandbanksów i, rezygnując z utrzymywania bariery, zatrzymał je i popchnął w kierunku wyłomu, który zrobił poprzednią kulą; powiększając się, popłynęły w tamtą stronę i raz jeszcze ogromny obłok ognia wypełzł z budynku, rozbijając się po okolicy.

-Nie jesteś tu sam! – wrzasnął do niego George, gdy było już po wszystkim. Qwerty zamrugał z zaskoczeniem. Wydostał ich z opałów, tak? O co chodziło?

-Qwerty, nie patrzyłeś, co robią inni – powiedział mu John z lekką dezaprobatą. – Zamknąłeś nas w polu ochronnym, gdy tamci wysyłali już ciosy. Tak się nie robi.

Qwerty rozejrzał się; Ibrahim i Svetlana pozbierali się już trochę, ale oboje wyglądali, jakby mieli się pochorować.

John westchnął tylko i rozejrzał się bacznie.

-Dość tego. Wynosimy się stąd jak najszybciej.

Qwerty zagryzł usta; przez chwilę zapomniał, że jest częścią zespołu, w którym każdy potrafi robić podobne rzeczy, jak on. Gra w rugby to było co innego; nie używał tam telekinezy. Gdy grał w laser tag, zwykle skradał się samotnie, polując z plastikowym pistoletem na przeciwną drużynę. Teraz jednak powinien chyba uważać na to, co robią inni, a nie na własną rękę decydować, co robić, nie zwracając uwagi na ich akcje…

Ale gdzieś tam kołatała się w nim uraza; uratował ich, mimo wszystko, to się chyba liczyło…?

John kazał im podążać za sobą, po prostu torując im drogę przez przeszkody; ściany rozpadały się, a wszystko, co leżało wokół lądowało z impetem z boku; gdzieś niedaleko odezwał się głośny skowyt; potem następny. Bez większych przeszkód zmierzali teraz w stronę kolejnych schodów. Qwerty zastanowił się, czemu nie mogli tego zrobić od razu, ale zaraz przyszło mu do głowy, że John nie robił niczego bez powodu. Byli tu, żeby czegoś się nauczyć; to był trening i mieli grać według pewnych zasad. John najwyraźniej łamał je teraz, nie przechodząc toru przeszkód w ustalony sposób.

Chłopiec jednocześnie poczuł złość i zażenowanie. Komu miałoby zależeć na jakichkolwiek zasadach; ryzykowali życiem…! Z drugiej strony, John robił to, bo on nie sprostał zadaniu, aby wpasować się w zespół…

Szybko wbiegli na kolejne piętro; Qwerty nie wiedział, czego się spodziewać, ale był przygotowany na nowe koszmary z przeszłości. Nic takiego jednak nie nastąpiło i minęli piętro bez przeszkód; było tu pusto i tylko warstwy śmieci walały się wokół…

Qwerty wbiegł już na pierwszy stopień schodów prowadzących wyżej, gdy coś przykuło jego uwagę…

Zatrzymał się, tak że Ibrahim, który biegł za nim prawie wpadł nosem na jego plecy. Qwerty nie zwrócił na to uwagi; jak w transie zszedł na dół i podniósł z podłogi pogniecioną stronę z gazety. Cała podłoga była nimi zaścielona. Spojrzał na zdjęcie wydrukowane na papierze i nagle zabrakło mu oddechu. Podniósł więcej kartek i zachwiał się; musiał oprzeć się o ścianę, żeby się nie przewrócić. Tamci byli już prawie na następnej kondygnacji, gdy zorientowali się, że nie idzie z nimi. John natychmiast zszedł kilka stopni w dół i spojrzał pytająco na chłopca. Ten wodził jednak tylko oczami po tekście, oddychając szybko.

-Chyba nie czas teraz na czytanie – zaczął George, ale John uciszył go gestem.

-Qwerty? – zapytał.

Qwerty popatrzył na Johna zrozpaczonym wzrokiem; ręce, w których trzymał papiery trzęsły mu się teraz.

-John… Czy to prawda? – zapytał, podając papiery w górę, w kierunku Johna. Wyglądało to, jakby składał je w ofierze.

Kolejny odcinek książki "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na link). 

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz