wtorek, 4 października 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XVIII: "Nowy program", część 2

Wśród wybuchających płomieni, drużyna podąża przez zrujnowany budynek na górę... Coś tu jednak jest nie tak, bardziej, niż można by przypuszczać. Zwłaszcza, gdy Qwerty staje przed swoim dawnym znajomym, z którym konfrontacje nigdy nie kończą się dobrze... Co to jest nowy program szkoleniowy? I jak chłopiec wybrnie z opałów tym razem? Przypominam, że wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 18, część 2

*

Buchnęły nagle z boku, usuwając przy okazji część działowej ściany tuż przy twarzy Johna i Qwerty natychmiast zamknął je w ognistej kuli; ich ryk wypełnił im uszy. Qwerty rozejrzał się wokół; jedyną drogą, którą mógł je wypuścić bez przeszkód był korytarz, którym przyszli.

-Padnij – krzyknął John, ale tamci byli już w połowie ruchu; Qwerty bez wahania wypuścił ognistą kulę; usłyszeli, jak uderzyła w ziemię na zewnątrz.

Przez powstały wyłom, chłopiec zobaczył źródło ognia; niewielkie urządzenie, które wyglądało trochę jak większa wersja miotacza ognia, którą kiedyś przyniósł John, by nauczyć go kontrolować żywioł, stało pod ścianą. Najwyraźniej działało na czujniki, bo teraz tylko niewielki płomyk palił się na końcu jego lufy.

-Nie ruszać się – powiedział Qwerty i skoncentrował się, jakby czegoś szukał.

-Są jeszcze dwa – rzekła Svetlana. – Połączone ze sobą. Jeśli weźmiesz jeden, reszta wybuchnie.

-Gdzie? – zapytał Qwerty.

-Kolejny korytarz, za zakrętem. Następny przy schodach.

-Wracamy. Powoli – rzekł John. – Pójdziemy od drugiej strony. Qwerty, osłaniaj nas w razie czego.

Qwerty skinął głową i tamci najwolniej jak się dało odsunęli się w głąb korytarza. Sam cofnął się, przesuwając się wzdłuż ściany. Przed oczami miał piekło, które rozpętał w biurowcu Troya; wtedy wydawało mu się to bardzo efektownym przedstawieniem…

John poprowadził ich równoległym korytarzem, sprawdzając go uważnie. Dał znak Georgowi i kolejna ściana z suchego tynku naprzeciwko nich zniknęła, rozsypując się w drobny pył. Przez wyłom zobaczyli schody i kolejny miotacz ognia, z lufą przekręcającą się prosto na nich…

Qwerty zareagował odruchowo i zatrzymał ją w miejscu, czując, jak urządzenie nie chce poddać się jego woli; kątem oka zobaczył trzecie działo; tylko kawałek lufy z płonącym na niebiesko płomykiem był widoczny przez dziurę w ścianie. Znalazł je tylko dlatego, że Svetlana powiedziała mu, gdzie ma szukać. W momencie wysłał wiadomość do nich wszystkich; John odpowiedział i wiedzieli już, co robić. John policzył do trzech; George i Ibrahim teleportowali dwa z urządzeń na zewnątrz; John zajął się trzecim, a Qwerty skupił się…

Nagle działa zawisły na chwilę w powietrzu, na zewnątrz budynku; Qwerty zamknął oczy; widział je tam i czuł siłę eksplozji, która miała je rozedrzeć na strzępy. Ogień powoli zaczął kłębić się w powietrzu, rozprzestrzeniając się wokół, ale Qwerty nie pozwolił mu rozejść się. Ognisty słup wystrzelił w górę i mknął coraz wyżej, dopóki nie wyczerpał się. Wyglądało to tak, jakby wrota piekieł otworzyły się na chwilę i wyrzygały nadmiar gorąca w niebo.

Ibrahim i George wymienili spojrzenia, ale John bez najmniejszej konsternacji skinął tylko głową i poprowadził ich dalej. Qwerty spojrzał na towarzyszy. John i George wydawali się w dobrej formie, ale Ibrahim miał pot na czole.

Dopadli schodów i Qwerty poczuł, że coś staje mu w przełyku; zjawa w kapturze, która wyglądała jak Asqualor stała u szczytu kondygnacji. Chłopiec poczuł, jak coś płynie w ich stronę i w jednym momencie wytworzył wokół nich barierę, o którą rozbiła się fala telekinetyczna.

-John? – zapytał, wpatrując się w postać, która wydawała się unosić nad podłogą.

-Hologram, Qwerty – odparł John. – Svetlana, gdzie jest źródło zasilania?

-W nim. Niezależne – odparła dziewczyna krótko.

Qwerty patrzył na postać jak zahipnotyzowany. Nagle gdzieś z oddali dobiegł ich dźwięk małej eksplozji i budynek zatrząsnął się w posadach.

-Dalej! – zawołał John. – Qwerty, rób swoje!

Qwerty skoncentrował swoje siły i wysłał cios w stronę zjawy, ale chybił, gdy postać cofnęła się, szybując w powietrzu. Qwerty rzucił się w górę schodów, wyłaniając się na kolejne piętro; tutaj nie było prawie ścian, jedynie stalowe słupy podtrzymujące budynek i gdy Qwerty zobaczył, co ma wokół siebie, rzucił się w dół równie szybko, jak stamtąd przyszedł, wpadając na Johna i zbijając go z nóg. Cała piątka potoczyła się na dół, a piętro nad nimi nagle zatrzęsło się.

Qwerty pozbierał się pierwszy i, dysząc ciężko, spojrzał w górę, oczekując najgorszego. Nic jednak nie wydarzyło się…

-Co jest, Seymore? – zapytał George, ale Qwerty nie odpowiedział od razu, rozszerzonymi oczami wpatrując się przed siebie.

-Qwerty? – John potrząsnął go za ramię.

-Tam są ich setki… - wydusił Qwerty, zamykając oczy i niechętnie przywołując obraz, który przed chwilą zobaczył. – Całe piętro wypełnione jest… wypełnione jest… NIM.

-Kto to był? – zapytał George. – Wyglądał jak mnich…

Qwerty spojrzał na Georga i pokręcił głową.

-To mój stary znajomy.

John zacisnął usta i wyglądał, jakby przypomniał sobie coś.

-Wtedy, na ulicy, gdy byłeś z… - powiedział i Qwerty skinął głową.

-Wtedy, a wcześniej w ogrodzie, niedaleko Pilsdon Drive – dodał chłopiec. – Nasze pierwsze spotkanie. I w Corfe Hills.

Reszta patrzyła na nich, nie wiedząc, o czym mówią.

-Hej, co się dzieje? – zapytała Svetlana, ale nie otrzymała odpowiedzi, bo kolejna zjawa pojawiła się przy schodach, stając przodem do nich.

John zareagował pierwszy i uderzył, tym razem rozbijając ją w mgłę; tylko niewielka płytka spadła na podłogę i potoczyła się w dół schodów. John złapał ją i podał Qwerty’emu.

-To wszystko, czym są – powiedział.

Qwerty kiwnął głową i wyprostował się.

-John, pozwól mi… - rzekł i John skinął głową.

Chłopiec z pewnym wahaniem poszedł w górę po schodach, a George już chciał podążyć za nim, gdy John go powstrzymał.

-Pozwól mu…  Oczyści dla nas teren – powiedział John jakimś dziwnym tonem.

George popatrzył na niego pytająco, ale nie powiedział nic więcej. Stali przez chwilę w korytarzu, rozglądając się, czy przypadkiem nie napływają w ich stronę żadne nowe niebezpieczeństwa. Z góry przez kilka sekund dobiegała złowieszcza cisza i nagle potężne szarpnięcia, jakby ktoś rozdzierał samą materię rzeczywistości, zatrzęsły sufitem. Potem głośne kliknięcia, jakby deszcz plastikowych kawałków opadał na dół, odezwały się w ciszy.

John zawołał na nich i pobiegł na górę. Qwerty stał niedaleko schodów; stopy miał pokryte dziesiątkami niewielkich płytek, takich samych, jaką trzymał wcześniej John. Teraz deptali po gęstym dywanie plastiku, łamiąc je pod butami.

John złapał go za ramię.

-Wszystko ok?

Qwerty potwierdził.

-John…

-Wiem, mnie też się to nie podoba – odparł John. – Ale to jeszcze nie koniec.

Qwerty gorączkowo przebiegał myślą wszystko, co mu się przydarzyło w ciągu ostatnich kilku lat i serce podeszło mu do gardła. Ktoś zaaranżował dla nich tor przeszkód, oparty na tym, co zrobił w przeszłości… lub co zrobiono jemu. Jedno pytanie kołatało mu się teraz po głowie, od którego robiło mu się gorąco.

Kim byli zakładnicy na górze budynku?

Kolejna część powieści dostępna jest TUTAJ (kliknij na LINK).
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz