piątek, 2 grudnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXIX: "Długopis", część 1

Jeszcze nie wybiła szósta rano, a Qwerty i Anderson zaczynają już prywatną sesję... Co tym razem trener szykuje dla chłopca? I czy nasz bohater wyjdzie z tego cało? Oto pierwsza część rozdziału 29-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 29, część 1

"Długopis"

*

Punktualnie kwadrans przed szóstą Qwerty pojawił się w sali treningowej, niewyspany, ale gotowy na wszystko. Anderson już czekał.

-Tylko nie rozbij luster, Seymore – powiedział trener kwaśno. – Collard dopiero zapłacił za nowe.

Qwerty westchnął ciężko, ale nie powiedział nic.

-Wiesz dlaczego tu jesteś, Seymore? – zapytał go Anderson, opierając się o ścianę i spoglądając na chłopca z niesmakiem.

-Tak – odparł krótko Qwerty.

-Skoro wiesz, dlaczego nie walczysz ze swoimi słabościami? – zapytał go Anderson surowo i z wyczuwalną pogardą w głosie. – Pierwszym krokiem do eliminacji własnych słabości jest ich poznanie. Skoro wiesz, co robisz nie tak, czemu nad tym nie pracujesz?

Chłopiec spojrzał na niego, zaskoczony. Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Po prostu przyjął, że nie jest zbyt dobry w telepatii, nie mogąc się równać w tym z Ange, tak samo, jak ona nie mogła się z nim równać w telekinezie. Ale… Qwerty widział, czego nauczyła się Ange w ciągu ostatnich dwóch lat, podczas gdy on sam…

Anderson patrzył na niego z uniesionymi brwiami.

-Jesteś zbyt leniwy, żeby to zrobić, Seymore, to wszystko.

Qwerty wciągnął głęboko powietrze. Wiedział, że jeśli odpowie coś Andersonowi, nie skończy się to dobrze, więc zmilczał. Anderson spoglądał na niego przez chwilę, mrużąc oczy.

-Dobrze – powiedział w końcu. – Łap, Seymore.

Qwerty zobaczył, jak coś, co wyjął z kieszeni Anderson leci w jego stronę; odruchowo uchylił się i złapał to w kleszcze swojej woli, ale nic się nie stało. Przedmiot zawisł w powietrzu.

-To zwykły długopis, Seymore – powiedział mu Anderson ze złośliwym uśmiechem. – Nie strzelam do ciebie… tym razem.

Chłopiec zacisnął zęby i długopis obrócił się lekko pod sufitem.

-Trzymaj go tam nieruchomo. Ma nie poruszyć się o milimetr. A teraz… Teraz masz swoją szansę, Seymore, aby powiedzieć mi wszystko, co ci leży na żołądku od kilku tygodni. Nie lubimy się zbytnio, prawda? Próbowałem cię zabić, pamiętasz…?

Długopis zatrząsł się lekko, a Anderson natychmiast wysłał lekki cios telekinetyczny w stronę chłopca; uderzenie było jednak na tyle silne, by tamten zachwiał się lekko i, zaskoczony, upuścił długopis na ziemię.

Anderson popatrzył na niego ze złośliwym rozbawieniem.

-Widzisz, jak łatwo cię zdekoncentrować? A co, jeśli to nie byłby długopis? Co jeśli trzymałbyś tam, w górze, życie jednego lub kilku ludzi? Co wtedy? Taki dureń, jak ja mógłby zbić cię z tropu? Jak pani Hill wtedy, w Londynie?

Qwerty poczuł, jak nienawiść do Andersona kotłuje się gdzieś w jego głowie, ale jednocześnie wiedział, że tamten ma rację.

-Więc to jest to co zrobimy, Seymore. Ty trzymasz długopis w górze i możesz myśleć co tylko chcesz… A jeśli on przesunie się chociażby o pół milimetra, ja oddam ci z nawiązką. Zrozumiano?

W odpowiedzi długopis uniósł się do góry i zawisł tuż przed twarzą Andersona. Qwerty skupił się mocno; jednocześnie nawiązując połączenie z trenerem. Wcale mu się to nie podobało i upewnił się, że tamten nie może przeczytać nawet urywka jego myśli.

„Nie cierpię twoich metod, Anderson,” pomyślał. Długopis przesunął się trochę w dół i Qwerty wylądował na plecach, jadąc na bluzie po parkiecie sali treningowej.

-To było żałosne, Seymore. Jeszcze raz.

Chłopiec podniósł się z podłogi, unosząc przedmiot z powrotem.

„NAPRAWDĘ nienawidzę twoich metod,” powiedział w myślach do Andersona i długopis drgnął. Qwerty w jednej sekundzie znalazł się z powrotem na podłodze, tym razem uderzając się boleśnie w ramię. Jego rana zagoiła się już całkiem, ale na samo wspomnienie o tamtym bólu, lądowanie było bardziej nieprzyjemne niż zwykle.

-Do licha, Anderson! – krzyknął Qwerty, ponownie zbierając się z podłogi.

Anderson wzruszył ramionami.

-Skup się, Seymore.

Qwerty przełknął ślinę i tym razem już ostrożniej uniósł do góry długopis. Przypomniał sobie, jak Lee zagrodził mu drogę ławkami w Wimborne Minster i teraz czuł, że trzyma przedmiot tak mocno, że jeszcze trochę, a zgniecie go siłą woli. W uszach zabrzęczała mu znajoma cisza, ale gdy tylko przypomniał sobie Lee, odkrył, że jakoś nie miał Andersonowi nic do powiedzenia.

„Słucham,” usłyszał w głowie.

„Nie mam ci nic do powiedzenia, Anderson,” odparł Qwerty. Długopis trwał niewzruszony, jakby ktoś przyspawał go w jednym punkcie.

Anderson uśmiechnął się i sięgnął po niego, zaciskając na nim dłoń, ale Qwerty trzymał go za mocno i długopis nie poddał się woli trenera. Qwerty uniósł brwi z satysfakcją.

Tamten uśmiechnął się, ale tym razem bez złośliwości. Po raz pierwszy spojrzał na Qwerty’ego z odcieniem szacunku.

-Dobrze! – rzekł. – Sekcja piąta, Seymore. Teraz.

Qwerty popatrzył na niego pytająco, a Anderson westchnął ciężko.

-To tam, gdzie walczyłeś z zespołem. Dwie wieże? Jedna przewrócona? Naucz się wreszcie, Seymore…

Qwerty skinął głową i zniknął; Anderson - zaraz po nim.

Kolejny odcinek przygód Qwerty'ego znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK). 

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz