czwartek, 1 grudnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXVIII: "Relacja", część 2

Po kompletnie zmyślonej relacji dotyczącej jego walki z Troyem, Qwerty'emu udaje się złapać chwilę przerwy... Nie trwa to jednak długo, bo dopada go John. Jaka będzie reakcja przełożonych na wyssane z palca "przemówienie"? Zapraszam na drugą część rozdziału 28-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały powieści (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 28, część 2

"Relacja"

*

-Tak, wiem – powiedział Qwerty. – Przepraszam. Porozmawiam z Collardem i…

Ale John przerwał mu.

-Dobra robota, Qwerty.

-Ja… Co? – zapytał chłopiec, ze zdziwieniem patrząc na Johna. Ten wzruszył ramionami.
-Qwerty, większość tych ludzi nie ma pojęcia o czym mówisz. A ci, którzy wiedzą znają już szczegóły… Ale każdy docenia dobre przedstawienie.

Qwerty popatrzył na Johna niewiele rozumiejąc, a ten westchnął.

-Jeszcze trochę. Niedługo pójdziemy. Wszystko idzie dobrze i jestem pewien, że Collard chce, aby tak zostało. Spełniłeś swoje zadanie i teraz będzie chciał, żebyś zniknął, zanim coś zepsujesz – John ogarnął go spojrzeniem i westchnął. – Pozbieraj się i chodź. Lady Atwood pytała o ciebie – i John wyszedł z łazienki, po cichu zamykając drzwi.

Qwerty przetarł oczy i odetchnął głęboko. Nadal czuł mdłości, ale zdołał jakoś zapanować nad nimi. Jeszcze chwilę i będzie mógł stąd odejść, i zdjąć ten okropny krawat… Qwerty poluzował go trochę, jakby się dusił i, rzuciwszy ostatnie spojrzenie w lustro, wyszedł z łazienki.

Gdy wszedł do salonu, wszyscy wstali już od stołu i Qwerty wmieszał się w tłum, po drodze ściskając dłonie i przyjmując wyrazy uznania. Odpowiadał uprzejmie i uśmiechał się do każdego, sam prawiąc komplementy i wymieniając jakieś mało znaczące komentarze. Wzrokiem szukał jednak lady Atwood; zobaczył ją pod oknem, jak stała z Blakiem. Zawahał się, ale ona dostrzegła go i skinęła na niego.

Qwerty podszedł do nich i lady Atwood objęła go znów za ramię.

-Czy on nie jest prawdziwym skarbem, Reg? – zapytała.

Blake jednak popatrzył na niego z uniesionymi brwiami i bez uśmiechu. Wydawał się tak daleki od nazwania Qwerty’ego skarbem jak dystans z miejsca, w którym stał na Antarktydę.

-Ale stek bzdur – powiedział do chłopca spokojnie, popijając swoją brandy. – Spodziewałem się po tobie czegoś lepszego, Seymore – dodał z pogardą w głosie.

Lady Atwood jednak ścisnęła tylko Qwerty’ego mocniej za ramię.

-Co ty mówisz, Reg… Chłopak jest bohaterem! – zaśmiała się, a Qwerty poczuł, jak robi mu się gorąco.

-Bohaterem? Raczej klaunem – powiedział Blake. Qwerty już otworzył usta, aby mu odpowiedzieć, gdy obok niego pojawił się John, kładąc mu rękę na ramieniu.

-Lady Atwood, Blake… Pozwolicie, że zabiorę chłopca. Jutro zaczynamy wcześnie trening, czas już na nas…

-Ależ oczywiście – odparła lady Atwood, patrząc przyjaźnie na Qwerty’ego i ignorując prychnięcie Blake’a. – Obowiązki wzywają. Trzymaj się, Qwerty. I ty też, Johnny, chłopcze – rzuciła jeszcze, śmiejąc się.

John ukłonił się jej uprzejmie, niechętnie skinął głową Blake’owi i odciągnął chłopca na bok, dając mu tylko kilka sekund na pożegnanie z lady Atwood. Zaprowadził go prosto do wyjścia, po drodze mówiąc do zobaczenia Collardowi i razem wyszli na chłodne, grudniowe powietrze. W powietrzu czuć było mróz i Qwerty wstrząsnął się.

-Chodź ze mną – powiedział mu John i ruszył wzdłuż ulicy, nie czekając na Qwerty’ego.

-Wszystko w porządku? – zapytał go po chwili, jakby upewniał się, że jego towarzysz nie rozpadnie się za chwilę na milion kawałków.

-Tak.

-Lady Atwood… polubiła cię, Qwerty. To silny sojusznik – powiedział John, maszerując żwawo w kierunku kwater. – Ona jest po naszej stronie, ale… dobra robota, Qwerty.

Qwerty milczał. Nie powiedział nikomu o projekcie ustawy, którą zostawił mu wuj Matt ani o fakcie, że zarówno jego dziadek, jak i wuj od lat szantażowali najwyżej postawionych ludzi w Wielkiej Brytanii. Lady Atwood zdawała się jednak wiedzieć o wszystkim… Pytała, czy będzie mógł wykonać instrukcje, które pozostawił mu wuj Matt. Najwyraźniej Matthew miał sporo do czynienia ze straszą damą, o czym nie wspomniał Qwerty’emu.

John zerknął na chłopca.

-Qwerty, Anderson kazał ci przekazać, że jutro masz się stawić na treningu o szóstej, w sali treningowej. Będziesz miał z nim godzinę dla siebie. Powiedział, że masz pewne zaległości, które musisz koniecznie nadrobić…

Qwerty już chciał zaprotestować, ale John mu przerwał.

-Osobiście się z nim zgadzam. Dzisiaj poradziłeś sobie świetnie, ale mało brakowało… Nauczyłeś się panować nieco nad sobą, ale to ciągle nie wystarcza. Anderson potwierdza też to, co ja wiem: twoje zdolności telepatyczne są twoją najsłabszą stroną. Musisz na tym popracować, Qwerty. Wiem, że potrafisz ukryć swoje myśli bardzo dobrze… Ale z resztą nie radzisz sobie już tak świetnie… - John pokręcił głową. – Nie możesz sobie pozwolić na błędy. Jutro o szóstej. Rób, co każe ci Anderson, ok?

Qwerty skinął twierdząco głową, krzywiąc się w duchu. Jeszcze tylko tego mu brakowało, po wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni.

-Dobrze. A teraz idź, odpocznij. Spróbuj się przespać – powiedział mu John, bo stanęli już przed wejściem do budynku, gdzie chłopiec przemieszkiwał.

-Dobranoc, John – powiedział mu Qwerty i, ściągając krawat i rozpinając pod szyją koszulę, wszedł do środka.

Gdy tylko zamknął drzwi, u dołu schodów zobaczył Jenny. Najwidoczniej wracała skądś do siebie. Oboje znieruchomieli; Qwerty mnąc w rękach krawat Jacka. Na chwilę zapomniał, co zaszło między nimi wczoraj; nie miał czasu na myślenie o niej i teraz poczuł, jak zalewa go poczucie winy, choć przecież nic nie zrobił. Ona obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem.

-Cześć – powiedział do niej, skrępowany, ale ona nie odpowiedziała, tylko minęła go szybko, idąc w stronę swojego pokoju.

Qwerty stał przez chwilę w miejscu; potem przewrócił oczami i poszedł za nią, przerzucając krawat przez ramię.

-Jenny, poczekaj – powiedział, łapiąc ją za ramię. Ona zatrzymała się i odwróciła się w jego stronę, patrząc w podłogę, a on cofnął rękę. – Słuchaj, ja… przykro mi…

-Nie, to ja przepraszam. To… było głupie – uśmiechnęła się blado i spojrzała na niego, rumieniąc się. – Ale gdy pojawiłeś się wczoraj… wyglądało, jakbyś o mało co nie zginął. I… - urwała, patrząc w podłogę. – Zapomnijmy o tym, ok? Dobrze wyglądasz. Kolacja u Collarda? – zapytała, zmieniając temat.

On skinął głową, nie dziwiąc się nawet. Nauczył się już, że wiadomości w Brentwood rozchodzą się z prędkością światła.

-Niestety, tak – uśmiechnął się niepewnie, opierając się o ścianę. Krawat Jacka zjechał mu z ramienia. Oboje schylili się po niego i ich palce spotkały się. Qwerty od razu cofnął rękę i odchrząknął, zakłopotany. Jenny podała mu krawat, a on złapał za wolny koniec.

-Dzięki – powiedział. – Ja… Zobaczymy się wkrótce, ok? Jeszcze raz wesołych świąt – powiedział i uśmiechnął się lekko.

-Wesołych świąt, Qwerty – odparła cicho i patrzyła jeszcze chwilę, aż odchodzi w głąb korytarza, po czym odwróciła się na pięcie i poszła do siebie.

Qwerty wszedł do pokoju i zamknął drzwi, odrzucając krawat na krzesło. Zdjął marynarkę, wieszając ją na oparciu krzesła, aby się nie pogniotła i podszedł do okna. Na zewnątrz zobaczył tylko czerń, z ciemniejszym zarysem lasu; księżyc ginął za chmurami i Qwerty poczuł się jak w głębokiej, czarnej studni na końcu świata.

-Za Brentwood – wyszeptał, zaciskając palce na parapecie.

Kolejny fragment powieści "Qwerty: W Stronę Słońca" znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz