wtorek, 13 października 2015

Silckenville - dwa opowiadania w sam raz na Halloween

Opuszczone miasto, odgrodzone od świata grubym murem. Dwie fale okrutnych morderstw i samobójstw. Lata śledztwa nie przyniosły żadnych rezultatów. Aż do teraz. Dziennikarz William Lane odwiedza Silckenville, aby poznać przerażającą prawdę...




Nie, zacznijmy jeszcze raz. Balia, jak dla słoni, w starej oczyszczalni ścieków. W niej - tony starych ekskrementów i zanieczyszczeń. Dławiący smród. I nastoletni chłopak, który poślizgnął się na mostku i wpadł do środka. Kurczowo trzymając się czerwonej rury, powoli zapada się w trującą głębię. I tylko dwie osoby na całym świecie wiedzą, gdzie jest. A jedna z nich wcale nie chce go stamtąd wyciągnąć...

"Silckenville" to cienka, niepozorna publikacja, zawierająca dwa opowiadania, idealne na Halloween. Ostrzegam - opowiastki są dla ludzi o mocnych nerwach. Można sobie ściągnąć całkiem darmowy ebook ze strony beezar.pl - link TUTAJ.

No ale może słów kilka o tym, jak powstały.

Silckenville

To było dawno temu, jeszcze w czasach, gdy na początku naszego tysiąclecia nie było dwójki, a ja czytałam książki zupełnie dla mnie nieodpowiednie (King, Koontz, Cook - święta trójca literatury horroru). Wtedy przyśniło mi się Silckenville - nie do końca w takiej formie, jak to jest opisane, ale trochę podobne. Teraz pamiętam ten sen bardzo słabo, ale to właśnie stało się inspiracją dla opowiadania.

Wpadka

Tu jest ciekawiej. Główny bohater przez przypadek wpada do kotła z milionem odchodów. A ja pochodzę z małego miasta, gdzie opisana w historii oczyszczalnia ścieków naprawdę istniała. Niedaleko stawu. Teraz już jest dawno zasypana i wszyscy udają, że nigdy jej tam nie było. Nawet chyba jakiś ryneczek postawili w okolicy... Ale za czasów mojego wczesnego dzieciństwa śmierdziała na pół kilometra i działała, mniej więcej.

Potem zrobili gdzieś nowszą i tą zamknęli. Z tym, że nie było miejsca w miasteczku, gdzie takie dzieciaki jak ja by się nie dostały. Przechodzenie przez ogrodzenia miałam opanowane do perfekcji, nawet jak były na 2,5 metra. Poza tym od czasu do czasu ktoś wycinał dziury w siatkach i tamtędy też się dało przecisnąć.

Opis miejsca jest kropka w kropkę taki jak dawna rzeczywistość. Od poduszki walającej się w kącie po rosnące w balii pomidory. Byłam tam nie raz, często fantazjując o tym, co by było, gdybym tam wpadła. Wychodziło mi, że nic dobrego. Aż w końcu te rozmyślania znalazły ujście w opowiadaniu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz