czwartek, 19 maja 2016

"Siostra" (Qwerty: Więzi Rodzinne, TOM IV, Rozdział I)

19 maja, bez żadnego specjalnego powodu, wydaje się idealnym dniem na zamieszczenie pierwszego, nigdzie wcześniej niepublikowanego rozdziału czwartej części przygód Qwerty'ego Seymore'a, zatytułowanej "Qwerty: Więzi Rodzinne". Sam tytuł zdardza nam nieco o treści - w tej książce dowiadujemy się bowiem całkiem niespodziewanych rzeczy o rodzinie Asqualora... I nie tylko. Ci, co czytali wiedzą, że Qwerty już od dawna traktuje swoją najlepszą przyjaciółkę, Ange, całkiem jak siostrę. Ale bez wzajemności... Zapraszam na pierwszą część pierwszego rozdziału, co może dla naszego bohatera oznaczać tylko jedno: kłopoty. 

Pan Anthony Hopkins. Tak sobie wyobrażam starego drania, Asqualora... ;-)
*
Stalowoszare oczy przewiercały mu się przez czaszkę; ból głowy narastał gdzieś z tyłu, a on sam cofał się coraz gwałtowniej, w końcu natrafiając na ceglany mur; nie miał już żadnej drogi ucieczki.  

-Nie… - zaprotestował słabo.

-Chcę, żebyś poszedł ze mną, to wszystko – powiedział Asqualor, podchodząc bliżej i stając bardzo blisko; za blisko. – Gdy zobaczysz to, co widziałem ja, sam uznasz, że mam rację. 

-Nie chcę… Nie mogę… - Qwerty Seymore prawie zakrztusił się słowami, patrząc wprost w zimną, szarą otchłań oczu swojego przeciwnika. 

Czuł, jakby spadał, jakby ziemia otworzyła się pod nim, a on sam runął w pustkę. 

-Zostaw mnie w spokoju – wydusił, próbując w jakiś sposób odsunąć się od Asqualora, ale zorientował się, że nie może się poruszyć. Chciał utworzyć wokół siebie pole ochronne, aby nikt nie mógł go dosięgnąć, ale stojący naprzeciw niego mężczyzna zaśmiał się tylko piskliwie i pokręcił głową. 

-Nic z tego. Twoje moce nie zadziałają. Nie możesz zrobić nic… 

Qwerty szarpnął się, ale bez rezultatu. Nagle poczuł ból; głowa pulsowała mu teraz nieznośnie i gdyby nie coś, co przyciskało go do muru, na pewno upadłby na kolana… tak jak Sylvia Ragliani, umierając na Culliford Crescent. Zielona spódnica poruszająca się na wietrze i dźwięk pierścionków na dłoni kobiety, pocierających o siebie, nagle wypełniły jego świat i rozpaczliwy krzyk podszedł mu do gardła…

Asqualor śmiał się tylko, rosnąc w oczach, aż Qwerty nie mógł dłużej się powstrzymać i zaczął krzyczeć, czując, że za chwilę zwariuje…

-Qwerty, obudź się… Qwerty! – zawołał ktoś nad nim i chłopiec gwałtownie zerwał się z materaca. Był zlany potem, gardło miał suche, a mięśnie karku napięte do ostatnich granic. Drobne przedmioty, które znajdowały się w pokoju opadły na miejsca, a on złapał się z jękiem za głowę, jakby chciał upewnić się, że jeszcze ją ma. 

Na skraju łóżka siedziała Terry Sandbanks, w szlafroku i ze zmartwioną miną. Teraz delikatnie złapała go za ramię, poklepując uspokajająco. 

Jego oddech powoli uspokajał się. Qwerty zamrugał szybko i w drzwiach zobaczył Rogera i Angelinę. Oboje stali w krzywo przewiązanych szlafrokach; Ange miała na nogach tylko jednego kapcia, a Roger miał bose stopy, wystające z pasiastych spodni piżamy. 

-Qwerty, wszystko w porządku? – spytała Terry, przysuwając się trochę bliżej i przyglądając mu się uważnie. 

-Tak, tak, wszystko w porządku – wydusił Qwerty. Mimo ściśniętego gardła nadal miał ochotę krzyczeć, ale przełknął tylko z trudem ślinę, jakby jednocześnie połykał własny głos.

Rozejrzał się wokół i z ulgą przypomniał sobie, że jest przecież w domu państwa Sandbanks, w ich pokoju gościnnym, który był właściwie jego własną sypialnią. Wszystko było w porządku, Asqualor był nieobecny, a Sylvia Ragliani została pochowana na cmentarzu w Bournemouth niecałe półtora roku temu. 

-Krzyczałeś… - powiedziała Terry, a on skrzywił się. Ostatnie, czego chciał, to alarmować rodzinę Sandbanksów swoimi nocnymi koszmarami. 

-Przepraszam… Miałem… miałem zły sen – wykrztusił i na samo wspomnienie koszmarnej wizji Asqualora skulił się trochę w sobie. Sen był tak realistyczny, że niemal czuł oddech tamtego na swoim policzku, jak westchnienie polującej na niego bestii. 

-Nie przepraszaj. Chcesz nam o tym opowiedzieć? – zapytała Terry, ale on natychmiast pokręcił przecząco głową. 

-Nie… nie pamiętam go dokładnie – skłamał. – To nic takiego. Nie wiem, co się stało…

Terry pogładziła go znów po ramieniu; Qwerty znieruchomiał na chwilę. Tak sobie wyobrażał pocieszający gest własnej matki, gdyby pamiętała, że ma syna… gdyby Asqualor nie pozbawił go rodziców, gdy chłopiec miał zaledwie rok. 

-Potrzebujesz czegoś? – zapytała Terry, wzdychając lekko; doskonale wiedziała, że Qwerty nie mówi im prawdy. 

-Nie, dziękuję. Naprawdę, wszystko w porządku – dodał, ledwo panując nad drżeniem. Zimny pot spływał mu po plecach i teraz czuł się trochę tak, jakby miał gorączkę. – Ja… Idźcie spać, przepraszam, że was obudziłem – powiedział, przecierając oczy i próbując się uśmiechnąć. 

Terry i Roger wymienili szybkie spojrzenie i mama Ange skinęła tylko głową. 

-Spróbuj zasnąć, Qwerty. A gdybyś czegoś potrzebował, zaraz daj znać, ok?

Qwerty potwierdził skinięciem głowy; chciał, żeby poszli już, żeby mógł się schować pod kołdrę i najlepiej zatkać sobie usta materiałem, żeby nie dochodził z nich żaden dźwięk, a potem… 

Wiedział już, że nie zaśnie przez długi czas, ale chciał być sam, aby nie widzieli strachu na jego twarzy. Nie chciał teraz dyskutować o Asqualorze.

Terry wstała i przyłożyła mu wierzch dłoni do spoconego czoła; uspokojona trochę, kazała mu się położyć i cała trójka niechętnie wyszła, zostawiając mu włączoną lampę przy łóżku. 

Qwerty uśmiechnął się do nich krzywo, powiedział w miarę pewne „dobranoc” i opadł na poduszki, jakby nagle zabrakło mu sił. Skrzywił się i przetarł oczy. Bał się ich zamknąć, żeby okrutna zjawa o stalowych oczach nie pojawiła się przed nim znowu. Leżał tak przez chwilę, wpatrując się łzawiącymi oczami w biały sufit…

-Wiesz, że nie oszukujesz nikogo z nas – usłyszał obok siebie cichy głos i zaraz podniósł się na poduszkach, patrząc na Ange, która pojawiła się obok jego łóżka, stojąc z założonymi rękami. 
Qwerty mimowolnie zerknął na jej stopy; tym razem miała na sobie oba kapcie. Były to duże, pluszowe, domowe papucie w kolorze różowym, w kształcie królików. Wbrew sobie poczuł, że chce mu się śmiać. 

Ange podążyła za nim wzrokiem i chyba speszyła się trochę, ale stała niewzruszenie, wpatrując się w niego uważnie. 

-Wiem, że to ma coś wspólnego z Asqualorem – powiedziała i Qwerty natychmiast stracił całą ochotę do śmiechu. Przeniósł wzrok na nią: wszelkie ślady senności zniknęły już z jej twarzy, włosy miała lekko zmierzwione, ale w jej wzroku malowała się jakaś stanowczość. 

-Nie chcę o tym rozmawiać – powiedział jej. – Przepraszam, że cię obudziłem – dodał.

Angelina pokręciła tylko głową, jakby się ostatecznie poddała. Przestrzeń wokół niej załamała się lekko i już miała zniknąć, gdy głos chłopca zatrzymał ją. 

-Ale… gdybyś nie miała nic przeciwko… - zaczął, a Ange zatrzymała się.

-Tak? – zapytała, nie wiedząc, czego się spodziewać. 

-Może… może mogłabyś ze mną chwilę zostać? – zapytał Qwerty, sam zaskoczony swoją prośbą. 
Teraz, gdy tu była, nagle poczuł, że nie chciał zostać sam. Oddałby wszystko, żeby mieć teraz obok siebie kogoś bliskiego, kogoś z rodziny, jak wujka Matta czy swoich rodziców… Ciotka Adela nie wchodziła w rachubę i jedynymi bliskimi dla niego ludźmi byli John White i rodzina Sandbanksów. 
Ange była zaś dla niego prawie jak siostra. Nie tak, jak Dolores i Sebastian Gibble; jego kuzyni kłócili się miedzy sobą cały czas, tylko wobec obcych stając murem. On i Ange byli do siebie nastawieni o wiele bardziej przyjaźnie i rozumieli się doskonale w wielu sprawach, mimo kilku różnic opinii. Angelina wydawała się go rozumieć. No i nie miał nikogo innego… 

-Dopóki nie usnę – dodał, czując się trochę jak małe dziecko i oczekując, że ona go wyśmieje. 

Ale Angelina pokiwała tylko głową.

-Ok, zostanę – powiedziała, a on uśmiechnął się lekko i zaraz wyciągnął dla niej jedną z poduszek, aby mogła się na niej oprzeć przy wezgłowiu łóżka. Ange usadowiła się na brzegu, podłożyła poduszkę pod plecy i w jej rękach pojawił się jakiś kolorowy magazyn. 

-Śpij – powiedziała mu, wystawiając czasopismo w stronę lampy. – Dobranoc. 

-Dzięki, Ange. Dobranoc – powiedział i położył głowę na poduszce, obserwując ją spod rzęs.

-Wiem, że nie próbujesz zasnąć – powiedziała mu szeptem Angelina, wpatrując się w zadrukowaną stronę. 

Qwerty uśmiechnął się znowu i tym razem zamknął oczy; ciągle obawiał się tego, co mógł zobaczyć, ale żadna koszmarna wizja nie pojawiła się pod powiekami. Zamiast tego wiedział, że ciepłe, żółte światło lampy zalewa pokój i ktoś, komu ufa jest przy nim. Wyobraził sobie, że te dwie rzeczy są jak tarcza, która chroni go przed koszmarami z Asqualorem w rolach głównych i powoli zaczęła go ogarniać senność. Nie minęło kilka minut, a jego oddech wyrównał się, a on sam odpłynął w spokojny sen. 

Ange po jakimś czasie oderwała się od swojego magazynu i spojrzała na niego uważnie. Spał; zmarszczka na czole zniknęła, a brwi przestały marszczyć się groźnie. Oddychał spokojnie, z policzkiem wtulonym w poduszkę. Patrzyła tak na niego przez chwilę i wreszcie, jakby nie mogąc się powstrzymać, delikatnie przejechała ręką po jego sztywnych, czarnych włosach…

Qwerty złapał ją błyskawicznie; nie wiedziała nawet, kiedy się poruszył. Zacisnął mocno palce na jej nadgarstku, jakby chciał powstrzymać atak. Ange skrzywiła się trochę i spróbowała się uwolnić, ale trzymał ją zbyt mocno. Spojrzała na niego, chcąc mu już coś powiedzieć na ten temat, jednak ze zdumieniem zobaczyła, że nie obudził się. Nagle jego uścisk zelżał i, nieświadomie, Qwerty przesunął palce, już delikatniej zamykając jej dłoń w swojej i kładąc ją koło siebie na poduszce. Uśmiechnął się lekko przed sen i zastygł tak, oddychając miarowo. 

Ange nie poruszyła się przez chwilę. Powinna wracać do siebie i iść spać. Doskonale wiedziała, co Qwerty myśli o niej i jej jasnowłosej znajomej, Lilly Bliss, za którą wodził tęsknymi spojrzeniami od lat. Na samą myśl o tym czuła żal i irytację, i już miała wyswobodzić dłoń, gdy Qwerty, czując jakiś ruch, zmarszczył trochę brwi i wymamrotał coś niewyraźnie, lekko przytrzymując jej rękę i przyciągając ją bliżej. Ange rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie i zawahała się. Cokolwiek sobie myślał, już dawno nie wyglądał na tak spokojnego… 

Wyzywając się od idiotek, przekręciła się trochę, żeby było jej wygodniej i oparła o poduszkę, wolną ręką znów sięgając po magazyn, w który wpatrzyła się tępo, nie wiedząc, co jest zawarte na jego kolorowych stronach. Jej wzrok ciągle uciekał w bok, aż w końcu sama zrobiła się senna i już naprawdę był czas iść do siebie i położyć się spać… Ale zamiast tego oparła tylko głowę na poduszce, z ręką wciąż w uścisku Qwerty’ego, i powoli jej powieki zamknęły się same. Czasopismo wysunęło jej się z dłoni i opadło na kołdrę.

Trzy pierwsze części przygód Qwerty'ego Seymore'a dostępne są jako ebooki za darmo na stronie beezar.pl


"Qwerty: Historia" - KLIK

"Qwerty: Zagubiony w Czasie" - KLIK 

"Qwerty: Kod Honoru" - KLIK


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz