poniedziałek, 1 sierpnia 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział I: "Tęcza i sernik"

Zapraszam na pierwszy rozdział - wstęp do piątej książki z cyklu przygód Qwerty'ego Seymore'a, zatytułowanej "Qwerty: W stronę słońca". To ostatnia część pierwszej serii - przypominam, że nie ukaże się ona w postaci ebooka. Mój bohater ma już 16 lat - gdzie ten czas minął...? Książkę tę - moją ulubioną - dedykuję mojemu mężowi, Bogdanowi, który jako pierwszy przeczytał wszystkie pięć tomów. To on trzyma mnie z dala od Brentwood... 




QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Rozdział 1
Tęcza i sernik

*
Słońce przedzierało się przez grube konary drzew, oświetlając niewielką polanę zagubioną w środku parku narodowego New Forest. Przez środek polany przepływał niewielki strumyk, teraz chlupocząc wesoło. Wokół leżały rozrzucone, porośnięte mchem kamienie, tworząc baśniowy bałagan. Było ciepło i brzęczenie owadów przecinało leśną ciszę. 

Mało kto tam przychodził, zwłaszcza w czwartkowe popołudnia. Teraz jednak siedziały tam dwie osoby, zakłócając spokój tego miejsca głośnym śmiechem i płosząc stado saren. 

Jednym z intruzów był Qwerty Seymore, czarnowłosy, szesnastoletni chłopak z ciemnymi, brązowymi oczami. Pochylał się właśnie nad Angeliną Sandbanks, która leżała wygodnie na kocu z rękami pod głową i śmiała się nieprzerwanie. 

-Qwerty, przestań! – mówiła poprzez wybuchy śmiechu. – Zasłaniasz mi całe słońce!

-Nie chcę przestać – odparł Qwerty i pocałował ją ponownie w nos, odsuwając jej z twarzy kilka nieposłusznych kosmyków włosów. 

Ona zaśmiała się znowu i przyciągnęła go bliżej; ich usta spotkały się na chwilę, dopóki Ange znów nie zaczęła się śmiać. 

-Jesteś niemożliwy… - powiedziała, zrzucając go z siebie i wyrywając mu źdźbło trawy, którym on łaskotał ją po nodze. 

Qwerty zarechotał, przewrócił się na plecy i znów przysunął do niej, jakby przyciągał go jakiś niewidzialny magnes. Oboje spojrzeli w niebo; nad koronami drzew przesuwały się leniwie białe obłoki. 

Qwerty nagle przypomniał sobie coś, bo wstał i skinął na Ange, żeby zrobiła to samo. 

-Pokażę ci coś – powiedział. – Widzisz wodę?

Ona skinęła twierdząco. 

-Widzę. I co z tego?

-Patrz… 

Chłopiec skoncentrował się i niewielka ilość wody uniosła się ponad strumykiem, formując jakby lustrzaną taflę. Potem zaczęła falować i rozbryzgnęła się na milion kropel, odbijających światło słoneczne wszystkimi kolorami tęczy. 

Ange krzyknęła z zachwytu, a Qwerty objął ją ramieniem i nagle tęczowa zorza spowiła ich dookoła, mieniąc się i tańcząc w powietrzu. Ange wyciągnęła rękę, łapiąc kolory w dłoń, aż wszystko zniknęło, łagodną mżawką opadając w dół. 

Qwerty uśmiechnął się i spojrzał na nią z czułością; jeszcze nigdy nie czuł się tak szczęśliwy. 

-Jeszcze nigdy nie czułem się tak szczęśliwy – powiedział jej, a ona odwzajemniła uśmiech. 

-Wiem – odparła. – Ja też nie. 

-Chciałbym zatrzymać tę chwilę, teraz, na zawsze – powiedział. – Angelino Sandbanks, czy masz ochotę spędzić całe swoje życie tutaj, ze mną? Załamiemy czas i nie wrócimy już nigdy.

Ange zaśmiała się. 

-Kiedyś musimy – odparła. – Moja mama zrobiła już chyba obiad. A tata upiekł sernik. 

-Roger i jego sernik – powiedział Qwerty ze śmiechem. 

Angelina zawtórowała mu i położyła głowę na jego piersi, zamykając oczy. Siedzieli tak przez dłuższą chwilę, w ciepłym blasku, aż słońce przesunęło się nieco niżej i naprawdę był najwyższy czas, żeby wracać. 

Qwerty puścił Ange na chwilę i powietrze zafalowało lekko; nagle oni sami i wszystkie ich rzeczy zniknęły, pozostawiając jedynie fragment nieco zgniecionej trawy. 

Ptaki śpiewały dalej, a woda chlupotała w potoku, jakby nic tu nie zaszło. 

*
Ange i Qwerty pojawili się w kuchni na Redhoave Road i natychmiast, jakby nie mogli pozostać z dala od siebie, złapali się za ręce. Roger i Terry wymienili dyskretne spojrzenie; najwyraźniej coś im się przypomniało, bo oboje uśmiechnęli się lekko do siebie. 

-Obiad gotowy, dzieciaki – powiedziała pani Sandbanks, wyjmując żaroodporne naczynie z piekarnika; jednocześnie cztery talerze wyleciały z szafki i ustawiły się równo na stole. Nałożyła solidne porcje, a Roger wyjął sok i szklanki. 

Razem zasiedli przy stole. 

-Ange, dzwonili z restauracji, żeby potwierdzić rezerwację – powiedziała pani Sandbanks. – Wiesz już, czy Jerry przyjdzie?

-Tak, będzie. Wracają z wakacji o dwa dni wcześniej – odparła dziewczyna. 

-Siedemnaście lat! – zawołał Roger i westchnął. – Kiedy to minęło? Musisz już być duża? – zapytał z udawaną pretensją. 

-Daj spokój, Roger – odrzekła pani Sandbanks. – Kiedyś musieliśmy się zestarzeć… 

-Ale ja wciąż cię pamiętam, Ange, w twojej piżamie w kaczki. Miałaś taką maskotkę, z którą zawsze spałaś. Mówiłaś, że to twój przyjaciel i…

-Tato! – przerwała mu Ange, wskazując oczami na Qwerty’ego. Ale ten uśmiechał się tylko, patrząc na Ange z obłąkańczym uwielbieniem, na widok którego Roger zagryzł usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

-No co? – zapytał Roger. – Zawsze będę cię taką pamiętał…

-Nie martw się, Ange – odezwała się Terry. – Każdy ma takie wspomnienia… Ja zawsze będę pamiętać twojego ojca, jak jeszcze był młody i przystojny…

-Co? Co? – zawołał Roger, odkładając widelec na bok. – Już nie jestem przystojny?

-Już nie jesteś młody – powiedziała pani Sandbanks i pocałowała męża w policzek. Qwerty spojrzał z rozbawieniem na Ange i ścisnął jej dłoń pod stołem. 

Roger znów złapał za widelec i z energią nabił na niego jedzenie. 

-I tu wracamy do punktu wyjścia – rzekł. – Siedemnaste urodziny! Moja córka jest już właściwie dorosła… To straszne – dodał, pożerając kolejny kęs. 

-Oj, tato… nie dramatyzuj – rzekła mu Ange, klepiąc go po ramieniu. – Myśl o emeryturze. 

-Daj mi spokój! – wykrzyknął pan Sandbanks, a Ange roześmiała się głośno. – Nie chcę być emerytem! 

-Lepiej nie – powiedziała mama Angeliny. – Będę wtedy mieszkać w akwarium…

-Cóż… życie może nie będzie takie złe… - zawahał się pan Sandbanks.

Qwerty słuchał ich przekomarzań i czuł się szczęśliwy. Został mu jeszcze trochę ponad rok u Gibble’ów; potem będzie mógł skończyć szkołę i wyprowadzić się od nich… A przynajmniej taką miał nadzieję. 

-Ale już wkrótce oboje pójdziecie na uniwersytet, albo wyjedziecie na Antypody – zaczął znowu Roger, ale tym razem głos trochę mu drgnął. – Nie zostanie mi nic innego, jak tylko moje ryby…

-I twoja żona – rzekła pani Sandbanks kwaśnym tonem. 

-Będziemy cię odwiedzać. Prawda, Qwerty? – zapytała Ange. 

-Zawsze – odparł chłopiec.

-Chociaż tyle… 

-Tak czy inaczej… - powiedziała pani Sandbanks, zmieniając temat. – Wszystko zorganizowane na sobotę. 

-Dzięki, mamo – ucieszyła się Ange. 

Gdy skończyli, Qwerty z Ange pozbierali talerze, a pan Sandbanks ukroił im wszystkim po kawałku sernika własnego wyrobu. Pieczenie ciast było kolejnym hobby pana Sandbanksa. Razem poszli do salonu, gdzie siedli wygodnie, a Roger zaczął mówić o rybach. Jego żona kręciła głową, ale objęła go za ramię i patrzyła na swoją córkę, siedzącą koło Qwerty’ego tak, że oboje stykali się ramionami. Przypomniała sobie – po raz kolejny – jak sama miała osiemnaście lat i po raz pierwszy spotkała Rogera. Potem lekka chmura zasnuła jej czoło, ale kobieta odsunęła od siebie złe myśli. Teraz wszystko było dobrze, byli razem i Ange była szczęśliwa – to było jedno, co się liczyło. Terry myślała o Qwertym jak o własnym synu i teraz, patrząc na nich obojga, łza zakręciła jej się w oku, by zaraz zniknąć. Rzeczy układały się dobrze… przynajmniej na razie. 

Terry ścisnęła dłoń męża. Miała nadzieję, że przyszłość będzie inna niż ta, która się zapowiadała.

Kolejny odcinek powieśći można przeczytać TUTAJ (kliknij). 


Tych, którzy jeszcze nie czytali poprzednich przygód Qwerty'ego i jego przyjaciół, zapraszam do lektury. Wszystkie części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz