niedziela, 11 września 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XIII: "Brentwood", część 4

Qwerty trafia na pole szkoleniowe Brentwood - to jego pierwsza sesja, a Liam Anderson, jego nowy trener, szykuje dla niego paskudną niespodziankę... Wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 13, część 4
Brentwood

*

Qwerty rozejrzał się wokół; jedynym schronieniem w pobliżu był metalowy hangar; Qwerty jednak instynktownie nie ufał mu. Niedaleko miał jeden z kraterów; ziemia obsuwała się trochę i całość oferowała długą, kamienistą i bolesną przejażdżkę w dół. Kilka krzaków rosło po jego prawej stronie, ale były zbyt małe, aby dawać jakikolwiek azyl. Qwerty zapiął kurtkę pod szyję i rozejrzał się wokół, zastanawiając się, z której strony nastąpi pierwszy cios. Zebrał całą swoją energię, by w razie czego obronić się przed tym, co miało nadejść.

Stał tak niepewnie, nie bardzo wiedząc, w którą stronę pójść. Wiał silny wiatr, ale Qwerty na razie nie wiedział, jak mógłby go wykorzystać; nic się wokół niego nie działo. Zrobił kilka kroków w kierunku hangaru i nagle poczuł coś dziwnego z tyłu, ale nie miał czasu się odwrócić. Jakiś pierwotny instynkt, nie mający nic wspólnego z telekinezą, podciął mu kolana i Qwerty upadł na ziemię jak rażony gromem; usłyszał nad głową świst i kątem oka zobaczył, jak pocisk mija jego głowę o cal. Zajęło mu chwilę, aby zrozumieć, co się stało; nigdy nie doświadczył czegoś podobnego. Spojrzał w dół i zobaczył stare, pogniecione łuski…

Drań Anderson strzelał mu w tył głowy!

John miał rację; to nie były żarty. Czy – gdyby Qwerty nie zareagował – John byłby w stanie to powstrzymać? Wątpliwe… Coś było nie tak… Qwerty przewrócił się na plecy i zobaczył chmurę pocisków pędzącą w jego stronę.

Otworzył szeroko oczy i teleportował się na sam dół krateru. Z góry dobiegły jakieś huki; domyślił się, że pociski uderzyły w metalowe ściany. Powinien wracać, ale… Co jeśli to jest standardowe postepowanie? John go ostrzegał… Co, jeśli wróci teraz do budynku i Anderson go wyśmieje, przy reszcie jego nowego zespołu? Nie mógł na to pozwolić. Udowodni im, że zasługuje przynajmniej na szacunek…

Kilka kamieni osunęło się z góry i spadło mu pod nogi, wzniecając trochę kurzu wokół jego butów. Qwerty skupił się, chcąc przenieść się z powrotem na górę, ale nagle jakiś cień zasłonił mu światło dnia; Qwerty podniósł oczy do góry i zobaczył białą rakietę, pędzącą prosto na niego. Nie był to duży pocisk, ale jemu wydał się mieć rozmiary co najmniej pojazdu kosmicznego; zostawiał też cienką, szarą smugę, która wyraźne znaczyła tor jego lotu.

Z wysiłkiem stłamsił narastającą panikę. Czas był na bardziej radykalne działania…

Chłopiec skupił się i nagle rakieta zmieniła kierunek; zamiast pędzić w dół, prosto na niego, popłynęła ciężko w górę i, gdy była już wysoko, rozpadła się na części. Nie było wybuchu; po prostu cała głowica, jak i jej zawartość rozpłynęły się w powietrzu na drobne cząstki. Czarne drobinki przez chwilę unosiły się w powietrzu, ale zaraz zniknęły, rozdmuchane wiatrem.

Qwerty poczuł, jak pot spływa mu po czole, ale otarł go rękawem i ponownie rozejrzał się wokół. Wysiłek dał mu się we znaki, tym bardziej, że nie spał tej nocy prawie wcale. Teraz, kiedy o tym myślał, nie powinien był zgadzać się na dzisiejszą sesję Andersona, nie w tym stanie… John, oczywiście, miał rację. Nie był w formie i musiał odpocząć kilka sekund, ale powinien się stąd wydostać jak najszybciej, zanim przyleci coś innego…

Nagle poczuł się jak w pułapce. Ostrożnie stawiając stopy, starał się wspiąć po stromej ścianie. Kamienie ostrzegawczo poleciały w dół i Qwerty odetchnął głęboko. Czuł, że czas mu się kończył i musiał coś zdecydować. Najszybciej jak tylko mógł, wspinał się dalej, jednocześnie starając się skoncentrować. Gdzie iść, gdzie iść? Jeśli pozostanie bez ukrycia, Anderson wyśle pociski w jego stronę. Musiał gdzieś się schować.

Stalowy barak był jego jedyną opcją. Qwerty, przytrzymując się dłońmi, wspiął się do połowy krateru, gdy poczuł, że ziemia osuwa mu się spod nóg. Powstrzymując krzyk, skupił się i teleportował prosto za budowlę. W tym samym momencie, tuż koło jego twarzy, pociski uderzyły w stalowe ściany; Qwerty upadł na ziemię, z wysiłkiem powstrzymując je przed trafieniem w niego. Z twarzą na kamieniach, zobaczył, jak pognieciona łuska, którą złapał w żelazny uścisk woli, upada przed jego oczami. Chwycił ją pod wpływem impulsu; była gorąca…

Dysząc ciężko, przeczołgał się w stronę drzwi i pchnął je z wysiłkiem; nigdy nie czuł tak naprawdę wagi rzeczy, gdy posługiwał się telekinezą, ale teraz wrota wydały mu się ważyć tonę. Przed sobą zobaczył wnętrze baraku, a w nim…

Głośny warkot przetoczył się nad nim i Qwerty nie wierzył własnym oczom: przed sobą miał czołg, który teraz ruszał prosto na niego.

-Nie, nie, nie – powiedział i zerwał się na nogi, odskakując w bok. Czołg przejechał w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał i wycelował swoje działo w jego stronę.

-To jakieś wariactwo… - powiedział do siebie, ale nie miał czasu na zastanawianie się nad niczym; odległy świst powietrza, który już rozpoznawał, mówił mu, że nowa seria pocisków została wysłana w jego stronę. Chciał teleportować się stamtąd, ale miał wrażenie, jakby coś było nie tak; po wysłaniu rakiety w górę osłabł i teraz grube krople potu spływały mu po twarzy. Zamiast tego zaczął biec, jednocześnie starając się zastanowić nad sytuacją. Czołg to jedno, ale coś strzelało do niego seriami…

Qwerty rozejrzał się szybko i wydawało mu się, że zobaczył jedno ze źródeł pocisków; kilkadziesiąt metrów od siebie, za niewielkim wałem ziemi, widział coś, co wyglądało jak lufa karabinu. To jedno spojrzenie kosztowało go dużo; na chwilę przestał się koncentrować i nagle poczuł palący ból w lewym ramieniu, jakby ktoś uderzył go płonącym biczem. Nie pozwolił sobie jednak już ani na chwilę dekoncentracji. Najwidoczniej John uważał, że poradzi sobie z tym, albo Anderson coś mu zrobił i teraz próbuje zabić jego, Qwerty’ego… Cokolwiek się działo, on sam się w to wpakował i on sam musi się z tego wykaraskać.

Rzucił się znów w dół krateru i zjechał po kamieniach na plecach. Kurtka chroniła go nieco, ale nie do końca; na dole podwinęła się nieco i teraz sunął po piachu i ostrych kamieniach gołym ciałem. Nie zwrócił na to uwagi; ból w ręce przesłaniał mu wszystko krwawą mgiełką.

Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

części książek zaś można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz