poniedziałek, 12 września 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XIII: "Brentwood", część 5

Uciekając przed kolejnymi pociskami, Qwerty spada do znajomego już sobie krateru - tam orientuje się, że czerwona maź, wsiąkająca powoli w suchy piach, to jego własna krew... Liam Anderson najwyraźniej próbuje go zabić! Czy Qwerty wyjdzie cało z pola szkoleniowego? Przekonajcie się sami. Dodam, że wszystkie rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 13, część 5
Brentwood

*

Wylądował na dole, a za nim spora góra kamieni, która przykryła go całego kurzem. Zachłysnął się, ale natychmiast usiadł, odrzucając od siebie największe kamienie. Zobaczył, że kurz zmieszany jest z czymś czerwonym i zajęło mu chwilę, żeby zrozumieć, że czerwona maź to jego własna krew.

Nagle z góry posypało się więcej skalnych odłamków i Qwerty poczuł, że coś staje mu w przełyku. Znad krateru wyłoniła się długa, zielona lufa, która teraz powoli kierowała się w jego stronę. To była tylko symulacja, prawda? Przegrał, a teraz cholerny Anderson próbuje go nastraszyć. Tak, to musiało być to. Qwerty spojrzał w ciemne wnętrze lufy i wiedział, że pocisk, który zaraz w niego uderzy, jest prawdziwy.

Przed oczami stanęła mu Angelina, gdy zobaczył ją po raz ostatni, na plaży, gdy krzyczała, aby jej nie zostawiał. Upłynęła od tego czasu zaledwie jedna doba, a on już daje się zabić. Anderson pokonał go. Cholerny Anderson ze swoją kpiącą miną. Troy Ragliani i Asqualor nie dali rady go zabić, a Liam Anderson zrobi to w pięć minut. O, nie…

Qwerty nagle poczuł, jak ogarnia go czysta, zimna furia. Zamknął oczy, jakby zaraz miały eksplodować…

Z lufy wystrzelił ciężki pocisk, ale chłopiec był już gotowy; zatrzymał go zanim jeszcze wydostał się na zewnątrz. Jakaś straszna siła odrzuciła czołg do tyłu jak zabawkę i natychmiast stanął on w płomieniach. Qwerty w sekundzie przeniósł się nad krater, chwiejnie stając na nogach. Nie obchodziło go, czy ktoś jest w środku pojazdu, czy nie; ogień rozprzestrzeniał się szybko.

Chłopiec, jak na filmie, zobaczył kolejną serię dużych pocisków pędzących w jego stronę; kula ognia błyskawicznie popłynęła w ich stronę i Qwerty ujrzał, jak jeden po drugim, po kolei, wybuchają w powietrzu, kreując więcej płomieni. Qwerty z satysfakcją skupił kolejną płonącą falę, jak we śnie, cisnął nią w kierunku dwóch nadlatujących rakiet; tym razem wybuch rzucił go na ziemię, ale Qwerty, leżąc na bolących plecach, z uśmiechem patrzył, jak płomienie naginają się zgodnie z jego wolą, w zwolnionym tempie. Nagle wszystko ucichło i tylko niemy spektakl na niebie przyciągał jego uwagę. Uświadomił sobie, że bezwiednie zagiął czas i teraz znajdował się poza zasięgiem wydarzeń. Powoli zamknął i otworzył oczy…

Ból otrzeźwił go jednak; jego ręka groziła odpadnięciem i Qwerty bał się na nią spojrzeć. W końcu jednak zrozumiał, że musiał i z ulgą stwierdził, że nie jest tak źle, jak się spodziewał. Pocisk musnął jego ramię i chociaż rana była paskudna, była również powierzchowna. Krwawiła jednak porządnie i Qwerty czuł dziwną lekkość w głowie. Wiedział, że nie wytrzyma już długo. Z cichym jękiem oddarł rękaw kurtki i zawiązał pasek materiału powyżej rany; nic więcej nie przychodziło mu do głowy.

Odetchnął kilka razy, próbując odzyskać część sił.

Mgliście przypomniał sobie, że nie wolno mu dać po sobie poznać, że panuje nad czasem w żadnym innym zakresie, niż to było akceptowalne. Rozejrzał się wokół, szukając znaku, że czas płynie na różnych płaszczyznach, ale nic nie dostrzegł; miał nadzieję, że nie przeoczył niczego. Jeszcze raz skoncentrował się na chmurze ognia, resztkami sił przejmując nad nią kontrolę i pchnął; raptem wszystko wróciło do normy i ryk eksplozji z góry wdarł się w jego uszy. Qwerty podniósł się i z całych sił skupił się. Wiatr zaczął wirować w kółko, zabierając ze sobą płomienie i w formie wysokiego, grzmiącego tornada spadł na ziemię. Qwerty wysłał wir w stronę szklanego budynku, gdzie – był tego pewien – Anderson obserwował go…

Liam Anderson i zgromadzeni wokół niego ludzie nagle przenieśli wzrok z dużego monitora na zewnątrz; ogromny słup kłębiącego się ognia pędził w ich stronę. Kobieta kontrolująca kamery i trzech chłopaków, których wcześniej spotkał Qwerty już od dłuższej chwili patrzyli na rozgrywające się przed nim sceny ze zgrozą, próbując bez skutku protestować. Teraz poruszyli się niespokojnie; Dani pierwszy podniósł do góry dłoń, zbierając całą swoją energię, ale Liam Anderson powstrzymał go. Ogniste tornado zatrzymało się przez szklaną szybą; słyszeli, jak szkło zaczyna drżeć niebezpiecznie od wysokiej temperatury i silnych podmuchów… Po chwili jednak płomienie uniosły się wysoko, wysoko w górę, gdzie powoli rozpłynęły się wśród chmur.

Nagle powietrze wokół nich zawirowało i Qwerty, zakrwawiony i brudny, stanął przed nimi.

Spojrzał prosto na Andersona; jego oczy były teraz czarne jak smoła i, mimo, że były zaczerwienione i jakby cofnięte w jego twarzy, miały taką moc, że wszyscy zebrani cofnęli się z przestrachem. Qwerty trzymał coś w zdrowej ręce i teraz, zamachnąwszy się, rzucił to prosto w stojącego na środku sali mężczyznę; przedmiot upadł Andersonowi pod nogi.

Qwerty nie odezwał się do nikogo, ale wyszedł, dość pewnie, z sali; słychać było jak z wysiłkiem idzie po schodach.

Tamci spojrzeli na przedmiot, który wyrzucił chłopiec; była to powykręcana łuska pocisku.

Kolejny odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na link).

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz