środa, 12 października 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XX: "Obiad", część 1

Po skończonym treningu i rozmowie z Collardem, Qwerty rozstaje się z Johnem i, mimo zmęczenia, postanawia iść na zakupy, aby jakoś odgonić od siebie złe obrazy. Kogo tam spotka? Zapraszam do lektury - pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 20, część 1

"Obiad"
*

Gdy wyszli, John w milczeniu przemierzał korytarze, aż znaleźli się na zewnątrz i zimne powietrze otrzeźwiło chłopca trochę po tym, co usłyszał.

-Qwerty, idź do siebie. Odpocznij. Musimy porozmawiać, ale jeszcze nie teraz. Zobaczymy się wieczorem.

Qwerty przytaknął, nie mając nawet siły na dalsze pytania, i przeniósł się do swojego pokoju.
Przemył twarz, zmywając z niej lepiący kurz. Ubranie miał brudne i góra prania zaczęła rosnąć już w kącie. Zrozumiał, że pod tym względem nie doceniał ciotki Adeli, która zawsze dbała, by wszyscy w domu Gibble’ów mieli czystą bieliznę… Nie wiedział, gdzie jest pralnia, ale za to przypomniał sobie, jak Anderson mówił mu, że jest tu sklep. Był głodny i zmęczony po przebytym wysiłku, ale to wszystko zdawało się nie mieć znaczenia, gdy myślał, że będzie musiał teraz iść na stołówkę, gdzie na pewno spotka resztę zespołu. Widział ich pytające spojrzenia i nie był teraz gotowy na udzielanie żadnych odpowiedzi. Poza tym adrenalina jeszcze z niego nie opadła, nie po tym, co zobaczył w budynku.

Wyszedł cichym krokiem i przemknął się przez korytarz do głównego wyjścia. Chciał się przejść; mimo bolących kości, poczuł, że krótki spacer dobrze mu zrobi. Pchany determinacją i zaciskając zęby, ruszył przed siebie. Wolał skupić się na fizycznym bólu niż tym, co działo się w jego głowie.

Po drodze spotkał kilka osób, których nie znał; jedna czy dwie skinęły mu na powitanie i Qwerty odpowiedział im tym samym. Na ulicy zobaczył znajomego mężczyznę, w którym dopiero po chwili rozpoznał Adama, który był w szpitalu, gdy John o mało nie umarł w zeszłym roku. Wspomnienie to było tak nieprzyjemne, że Qwerty czym prędzej minął tamtego, aby nie musieć z nim rozmawiać. Po kilku minutach stanął przed wejściem do sklepu i przekroczył próg.

Zobaczył sporych rozmiarów supermarket i machinalnie złapał jeden ze stojących obok wejścia koszyków. Poszedł wzdłuż długich alejek prosto do sekcji odzieżowej i wrzucił kilka sztuk ubrań, nie zastanawiając się nad żadną z nich. Rozejrzał się za dobrą kurtką i zobaczył kilka na wieszaku. Wybrał taką, która mu odpowiadała i była mniej więcej w jego rozmiarze.

Gdy Collard po raz pierwszy powiedział mu o Brentwood, Qwerty wyobraził sobie dobrze zbudowanych pracowników jakiejś wyszukanej organizacji, w porządnych, kuloodpornych uniformach z herbem albo przynajmniej logo, z napisem Brentwood i jakimś sprytnym sloganem, najlepiej po łacinie. Miał wrażenie, jakby dostał się co najmniej do prestiżowego stowarzyszenia w Oxfordzie albo, ewentualnie, klubu Tony’ego Starka.

Tymczasem każdy tutaj, za wyjątkiem Collarda, jego współpracowników i pracowników w białych fartuchach, nosił się po swojemu i z reguły nikt nie zwracał uwagi na takie błahostki jak nadruki czy kuloodporne uniformy. Jeśli nie umiałeś obronić się przed pociskami własną głową, jak to zrobił Qwerty pierwszego dnia, byłeś martwy. Qwerty wypełnił już swój koszyk i teraz wahał się, co robić dalej, gdy usłyszał z daleka swoje imię. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Jenny. Od razu przypomniał sobie ich wczorajsze spotkanie i poczuł się nieswojo.

Dziewczyna podeszła do niego, jednym spojrzeniem obejmując go całego oraz koszyk z zakupami.

-Cześć – powiedziała i uniosła brwi. – Wyglądasz, jakbyś przeszedł przez maszynkę do mięsa. Udane szkolenie?

-Świetne – odparł tylko. Setki sylwetek Asqualora i lwy stanęły mu teraz przed oczami i zastanowił się, czy kiedykolwiek jeszcze będzie mógł usnąć.

-Pralnia jest w suterenie – powiedziała, śmiejąc się i wskazując górę ubrań w jego koszyku. – Tak na wszelki wypadek, gdybyś jej potrzebował.

Qwerty spojrzał na nią złym wzrokiem.

-Dzięki – odparł, ruszając dalej. Jenny była… bardzo bezpośrednia. Ale, z drugiej strony, przypomniało mu to, że potrzebuje chyba jakiegoś proszku… I, skoro już o tym była mowa, kilku kosmetyków.

Dziewczyna poszła za nim; miał nadzieję, że zniechęci się, ale nic z tego nie wyszło. W rezultacie razem przemierzali alejki, nie odzywając się. W końcu uznał, że coś chyba powinien powiedzieć… Zerknął na jej koszyk, wypełniony świeżymi warzywami. Ona podchwyciła jego spojrzenie.

-O, czasem gotuję dla siebie – powiedziała. – Jedzenie w Brentwood jest dość monotonne… Hej, jadłeś już? Może do mnie dołączysz?

Qwerty zawahał się. Nie miał szczególnej ochoty na towarzystwo, ale – z drugiej strony – cokolwiek było lepsze niż wyjście na stołówkę… albo siedzenie samemu…

-Ok – powiedział. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?

-Nie, wszystko już mam – odparła Jenny.

Qwerty szybko wrzucił kilka drobiazgów do koszyka i, pod wpływem impulsu, chwycił butelkę wina, gdy przechodzili koło sekcji z alkoholami. Położył ich zakupy razem; kasjerka odmówiła mu sprzedaży alkoholu i Jenny musiała udowodnić, że ma osiemnaście lat. Qwerty przewrócił oczami, zapłacił za wszystko, mimo protestów Jenny, i wyszli ze sklepu. Niepełnoletni, też coś! Kilka dni temu Anderson wysłał mu pocisk w tył głowy. Choćby miał zatłuc się butelką na śmierć, zamiast wypić kieliszek wina do obiadu, nie było tu porównania…

Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK). 

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz