poniedziałek, 24 października 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXIV: "Trener", część 1

Po średno udanej rozmowie z resztą drużyny, Qwerty zjada szybkie śniadanie i wraca do swojego pokoju. Co teraz? Najlepszy trener w Brentwood odmawia współpracy z nim, po kompletnym niepowodzeniu jego pierwszej misji. Co na to wszystko powie John? Oto kolejny fragment powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 24, część 1

"Trener"

*

Qwerty nie został na śniadaniu; złapał tylko pierwsze, co napatoczyło mu się pod rękę i wyszedł ze stołówki, odprowadzany niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Poszedł prosto do swojego pokoju. Nie bardzo wiedział, co robić dalej. Chciał dowiedzieć się, czemu treningi są zawieszone, zamiast kontynuować je z Johnem, ale nie chciał się teraz z nim kontaktować.

Na samą myśl o tym, co stało się wczoraj, Qwerty rumienił się jak pączek w piecu. To, co myśleli o nim członkowie drużyny, to było jedno. Ale John znał go za dobrze, żeby nie wiedzieć, że Qwerty zawalił. Na pewno domyślił się, kim była kobieta, którą wczoraj próbowali złapać, domyślił się, co zrobił w tamtą noc i teraz gardzi nim… A może jednak uznał, że stanął wreszcie po ciemnej stronie? John, który zawsze w niego wierzył… Tak jak wuj Matt…

Qwerty siadł ciężko na łóżku i, mimo, że ciągle był w Brentwood, wiedział już, że nigdy nie uda mu się osiągnąć celu. Może równie dobrze wracać do Sandbanksów i uwolnić ich z załomu czasowego, przyznając się do wszystkiego… Straci Angelinę, ale ona i jej rodzice będą mogli żyć gdzieś spokojnie, wolni od niego i jego wrogów, a on sam… Cóż, znajdzie Asqualora na własną rękę albo umrze próbując.

Pomyślał o swoim życiu, o ostatnich paru latach, o Ange, o ludziach, których spotkał. Rozczarował wszystkich. To koniec. Wuj Matt mylił się co do niego…

-Zamiast się nad sobą użalać, mógłbyś zrobić pranie, Qwerty – usłyszał nad sobą głos Johna, który zmaterializował się koło niego, wskazując górę poplątanych ciuchów, które leżały w kącie.

Qwerty podniósł głowę.

-Co? – nie zrozumiał.

-Pralnia jest na dole – powiedział John, odsuwając krzesło od stołu i siadając przodem do oparcia, na którym złożył ręce. – Wiem, że taka prozaiczna czynność nie współgra z twoim obecnym stanem ducha, ale to – John wskazał na leżący w kącie bałagan, w którym zwinięta leżała pokrwawiona, podarta kurtka Qwerty’ego – jest zagrożeniem dla zdrowia.

Qwerty zawstydził się trochę, ale był teraz tak pochłonięty innymi myślami, że patrzył na Johna, jakby tamten mówił do niego o najnowszym odcinku ulubionego serialu podczas wycieczki po biegunie północnym – pranie i jego obecna sytuacja nie pasowały do siebie w ogóle.

-John…

-Tak, tak. Przykro ci. Wiesz, że źle zrobiłeś – powiedział tamten. – Powinieneś odejść z Brentwood. Twoja drużyna cię nie znosi. I tak dalej…

Qwerty zmarszczył brwi. John nigdy nie mówił do niego w ten sposób.

-John, ja… Pani Hill… - jąkał się Qwerty, ale John przerwał mu.

-Zakradłeś się do jej domu, po tym, jak spaliłeś budynek Sunny Enterprises. Następnie, jak się domyślam, łamiąc wszelkie zasady kodu, obezwładniłeś ją i wyciąłeś na jej ręce imię Sylvia.  Potem kazałeś jej znikać ci z oczu i zniszczyłeś jej dom. Wiedziałem o tym od tamtej nocy, gdy to wszystko się stało, Qwerty. Nie jesteśmy głupi, wbrew temu, co możesz myśleć o Brentwood.

Qwerty patrzył na Johna z otwartymi ustami. John przewrócił oczami, jakby tłumaczył coś małemu, niegrzecznemu dziecku.

-Skoro o tym wiedziałeś… - zaczął chłopiec, teraz czerwony niemal tak samo jak bywał wuj Gibble, gdy Qwerty go czymś zdenerwował. Różnica polegała na tym, że Qwerty zaczerwienił się ze wstydu; góra brudnych ubrań w porównaniu z tym była niczym. – Czemu nic nie powiedziałeś?

-Żeby odebrać ci szansę na wyrzuty sumienia? – zapytał John, unosząc swoje krzaczaste brwi. – Nie, nie zrobiłbym tego. Przez niemal trzy lata rumieniłeś się na samą myśl o tym, tak jak teraz. W międzyczasie Asqualor zrobił to samo Ange… Domyślam się, że to dało ci w kość, prawda? Zrozumiałeś, że tak się nie robi…

Chłopiec milczał przez chwilę.

-To dlatego kazałeś mi uczyć się kodu? – zapytał w końcu.

-Nie, każdy musi go znać. Ale to nie zaszkodziło, po tym, co narobiłeś.

-Kto jeszcze o tym wie? – zapytał Qwerty.

-Ja. Collard. I jeszcze kilka innych osób.

-Roger?

John skinął głową twierdząco. Qwerty ukrył twarz w dłoniach, pochylając się do przodu i wydał cichy jęk. Nagle odjął dłonie od twarzy.

-Ange?

-Roger od razu jej powiedział. I Terry. W końcu Ange to jego córka.

Qwerty skrzywił się. Przypomniał sobie, jak Ange patrzyła na niego wtedy, pamiętał jej niespokojne pytanie po tym, jak rozprawił się z Joshem Fergusonem. Przypomniał sobie ich rozmowę w święta wielkanocne i to, jak wspomniała mu o bójce z Sebastianem, krytykując jego zachowanie wobec kuzyna.

-Widzisz, Qwerty, sedno sprawy tkwi w tym, że wszyscy wiemy, kim jesteś i do czego jesteś zdolny – powiedział John. – I mimo to, a może dzięki temu, każdy z nas stoi za tobą murem, ufając ci. Rozumiesz? Ja bez wahania powierzyłbym ci swoje życie. Roger powierza ci swoją córkę, co wychodzi dla niego na to samo. Dla Terry jesteś jak syn. Jack i Bella poszliby za tobą wszędzie, gdybyś zawołał. A Angelina… Sam wiesz. Rozumiesz? – powtórzył John, patrząc na niego uważnie.

Zapadła cisza; chłopiec splótł dłonie i spojrzał na Johna z wdzięcznością.

-Twój zespół ci nie ufa. Nie wiedzą, kim jesteś – mówił dalej John po chwili milczenia. – Widzą, co potrafisz i widzą twoją ciemną stronę… Naturalnie, boją się ciebie. Twoja sytuacja jest trudna i masz wiele do stracenia. Przez to nie jesteś zbyt radosny i przyjaźnie nastawiony do świata. Daj im trochę czasu. Poznają się na tobie, jeśli tylko zaczniesz traktować ich jak ludzi, nie tylko jak sposób na dotarcie do własnego celu.

Qwerty zagryzł paznokcie i wbił oczy w dywan. Pamiętał, jak pierwszy raz przyjechał do Poole, po śmierci wuja Matta. Przypomniał sobie, jak Ange mówiła mu wtedy mniej więcej to samo. Trochę to trwało, ale potem zyskał paczkę najlepszych przyjaciół, jakich kiedykolwiek posiadał. Pomyślał o tym, co robią teraz… O zajęciach w Corfe Hills, o Lisie, Gemmie, o Jerrym, który uczy się do egzaminów. Uśmiechnął się lekko.

-Widzę, że wiesz, o czym mówię – rzekł John.

-Dzięki, John… Nie wiem, jak poradziłbym sobie bez ciebie… - rzucił Qwerty.

John obruszył się.

-Bądź mężczyzną, Qwerty. Idź lepiej zrób pranie… - John urwał i przekręcił głowę w bok, zastanawiając się nad tym, co powiedział. – Potem idź na piwo. Albo coś. Masz dzisiaj wolne – John zerknął na zegarek. – Czego nie można powiedzieć o mnie…

-John, co z naszym szkoleniem? – zapytał Qwerty. – Czemu nie zostaniesz naszym trenerem?

-Wierz lub nie, Qwerty, ale ja pracuję w Brentwood. Dość ciężko, nawiasem mówiąc. Nie mam czasu codziennie prowadzić sesji treningowych. Przypiszą wam kogoś wkrótce… Zajmie to najwyżej do jutra, nie martw się.

John wstał, zbierając się do odejścia.

-John, to prawda, że Anderson jest najlepszy?

John skrzywił się, ale skinął głową.

-Niestety, tak. Dlatego Collard przydzielił go tobie. Ale nie martw się, znajdą kogoś innego. Muszę iść, Qwerty. Do zobaczenia później.

-Do zobaczenia, John – odparł Qwerty i tamten zniknął.

Kolejny fragment rozdziału znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).
Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz