czwartek, 17 listopada 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXVI: "Świąteczny obiad"

Qwerty wraca do siebie - zmęczony i z żalem, którego nie zaznał już dawno. Zamyka się w pokoju, ale nie dane mu będzie zaznać spokoju. Jaka będzie reakcja na jego pojedynek z Troyem? I czy Ragliani rzeczywiście przestanie mu już zagrażać? Oto kolejny rozdział powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 26

"Świąteczny obiad"

*

Pojawił się w swoim pokoju i oparł obiema rękami o ścianę, czując się, jakby przeszedł właśnie przez prasowalnicę. Utrzymanie Troya w ryzach kosztowało go więcej niż przypuszczał; miał wrażenie, jakby jego mięśnie odrywały się od kości, a mózg zmienił się w płynną breję, chlupoczącą w obrębie czaszki. Plecy i żebra bolały go nieznośnie.

Ale nie to było najgorsze. Troy był martwy i Qwerty, pomimo wszystkiego, co zrobił Ragliani, miał ochotę siąść w kącie i gryźć z bólu palce, podobnie jak wtedy, gdy zginęła Sylvia. Troy Ragliani nie zasługiwał na taki koniec, podobnie jak Sylvia nie zasługiwała na to, aby zamordowano ją na Culliford Crescent.

Oderwał się od ściany, chwiejąc się lekko i poszedł prosto pod prysznic. Puścił sobie w twarz strumień gorącej wody i pozwolił mu zmyć z siebie cały brud. Przed oczami miał twarz Troya i ostatnie wydarzenia przelatywały przed nim jak przyspieszony film.

W końcu wyszedł spod prysznica; skóra na palcach pomarszczyła mu się już, a niewielkie pomieszczenie wypełniło się parą. Wytarł się szybko i ubrał w wygodne jeansy i koszulkę. Przetarł twarz, jakby chciał z niej coś zetrzeć i usiadł na łóżku, ukrywając ją w dłoniach.

Teraz został mu Asqualor, a potem… potem będzie wolny. To oznaczało, że będzie mógł wrócić do Ange… Troy już nigdy nie będzie jej zagrażał…

Ale Qwerty poczuł, że zamiast radości i ulgi, ogarnia go przejmujący smutek.

Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Przez chwilę nie ruszał się, mając nadzieję, że ktoś, kto jest za drzwiami odejdzie, ale pukanie powtórzyło się. Och, czemu nie mogli zostawić go w spokoju?

Wstał niechętnie i podszedł do drzwi, chcąc powiedzieć temu, kto stał za nimi, żeby sobie poszedł. Otworzył. Na progu stała Jenny; oddychała ciężko i wyglądała, jakby była w szoku.

Gdy go zobaczyła, nie czekając na jego reakcję, postąpiła krok do przodu, obejmując go za szyję. Pocałowała go prosto w usta, zamykając za sobą drzwi. Qwerty był tak zaskoczony, że w pierwszej chwili nie zareagował; dopiero, gdy drzwi zatrzasnęły się, oparł o nie dziewczynę i odsunął się szybko, zostawiając ją, zaczerwienioną. Wyglądała, jakby się miała za chwilę rozpłakać.

Patrzyli przez chwilę na siebie, nie odzywając się.

-Przepraszam – powiedziała po chwili. – Ja… wiem, że… Przepraszam – dodała i zabrała się do odejścia.

-Hej, poczekaj – zawołał za nią Qwerty. Ona odwróciła się do niego, ale on nie wiedział, co powiedzieć. Ostatnie wydarzenia ciągle przewijały się przez jego pamięć; słyszał, jak głowa Troya uderza mocno o skałę, czuł jego słabnącą wolę, pamiętał przerwane połączenie i jego ostatnie słowa wciąż brzęczały mu w głowie.

Jenny zacisnęła usta i wypadła z pokoju; słyszał jej szybkie kroki, oddalające się na korytarzu.

Qwerty westchnął, zamykając oczy i powlókł się z powrotem na łóżko, ciężko siadając na materacu.

*
Siedział tak, aż na zewnątrz całkiem się ściemniło. W końcu usłyszał kolejne pukanie do drzwi i to jakby wyrwało go z odrętwienia.

-Idź sobie – powiedział, ale pukanie powtórzyło się. Chłopiec westchnął i otworzył.

Na korytarzu stał John. Qwerty bez większego zaskoczenia popatrzył na mężczyznę.

-John, muszę być sam – powiedział.

Ale John pokręcił tylko głową i otworzył szerzej drzwi, wchodząc do środka.

-Troy Ragliani nie żyje. Możesz wyjaśnić mi, co się stało? Gdzie byłeś dzisiaj? Dlaczego opuściłeś Brentwood bez mojej wiedzy?

Qwerty pokręcił głową.

-Nie chcę teraz o tym mówić, John.

-Collard chce wiedzieć, Qwerty. Albo powiesz mnie, albo utniesz sobie z nim dzisiaj długą pogawędkę. Przykro mi – dodał John.

Qwerty westchnął i w krótkich słowach opowiedział Johnowi, co się stało, pomijając to, co pokazał Troyowi zanim teleportował go do Brentwood i szczegóły związane z załamaniem czasu. Obaj stali na środku pokoju; chłopiec miał nadzieję, że John wyjdzie i zostawi go samego.

Gdy skończył, John milczał przez chwilę.

-Chodź ze mną – powiedział.

-Nie, John, nie chcę. Chcę być sam.

-Musisz coś zjeść. Zostało trochę świątecznego obiadu. Czeka na stołówce. No, chodź.

-Nie jestem głodny.

-Qwerty Seymore, idziesz ze mną. Proszę – powiedział John i przytrzymał otwarte drzwi, pokazując Qwerty’emu, aby ten wyszedł.

Qwerty zawahał się, ale znał Johna. Z niechęcią i patrząc na niego złym wzrokiem, poszedł korytarzem i na górę po schodach. John wyprzedził go i otworzył przed nim drzwi prowadzące na stołówkę. Qwerty przekroczył próg i ze zdumieniem dostrzegł swoją drużynę siedzącą przy zastawionym stole. Wolne nakrycie czekało już na niego.

Chłopiec z niezadowoleniem spojrzał na Johna, ale ten uśmiechnął się tylko, wskazując mu krzesło. Qwerty zajął miejsce i położył ręce obok nakrycia, wpatrując się w nie z ponurą miną.

-Proszę, Qwerty – powiedziała Anita, nakładając mu sporą porcję pieczonego indyka z nadzieniem i podając talerz. On wziął go machinalnie i wymamrotał ciche podziękowanie. Dani, teraz już bez opatrunków na twarzy, otworzył butelkę piwa i podał mu ją.

-Napij się – powiedział mu. – San Miguel. Hiszpańskie. Moje ulubione.

Qwerty przyjął ją i pociągnął łyka; napój był zimny i gorzki, i orzeźwiający. Marek podszedł do niego i podał mu niewielki talerz z kawałkiem ryby.

-To nasz tradycyjny świąteczny karp. Takiego jadamy w Polsce. Spróbuj, tylko uważaj na ości – powiedział. Qwerty rzucił krytyczne spojrzenie na zawartość i podziękował.

Nagle koło niego wylądowała miska z czerwoną zupą; za nim stanęła Svetlana, podając mu kubek herbaty.

-Barszcz. Smacznego – powiedziała.

Qwerty skinął jej głową na znak podziękowania. Raptem wokół nich pojawiła się cicha muzyka – Qwerty rozpoznał świąteczne kolędy. Ibrahim roześmiał się i zamknął laptopa, którego trzymał na kolanach. Qwerty nie widział żadnego źródła, skąd muzyka mogłaby dobiegać, ale jej dźwięk był czysty i zdawał się otaczać ich zewsząd.

-Wesołych świąt – powiedział do niego Ibrahim.

George z pewnym wahaniem sięgnął po jedną z leżących na stole kolorowych rolek z niespodzianką i skierował jeden z jej końców w stronę Qwerty’ego.

Qwerty złapał za nią i obaj pociągnęli za papier, każdy w swoją stronę. Nastąpił krótki trzask i na stół wypadło kilka zabawek, dwa papierki ze świątecznymi dowcipami i czerwona, papierowa korona.

George złapał ją i podał Qwerty’emu.

-Jest twoja, Seymore. Bierz.

Qwerty przyjął ją z wahaniem i położył obok, złożoną.

-Wesołych świąt – powiedział John do nich wszystkich, uśmiechając się lekko i wznosząc do góry własne piwo.

*
Qwerty spędził w stołówce przeszło dwie godziny. Bał się, że jego drużyna zacznie zadawać mu kłopotliwe pytania, ale najwyraźniej zostali poinstruowani przez Johna, aby tego nie robić, bo nikt nie wspomniał nawet o tym, co stało się dzisiaj. Chłopiec widział ciekawe spojrzenia, które od czasu do czasu mu rzucali, ale nikt nie napomknął o Lexie.

Wkrótce, słuchając ich rozmowy i dźwięku kolęd zaczął uśmiechać się blado. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio słuchał muzyki lub brał udział w rozmowie w większej grupie. Wydawało się, jakby ostatnie kilka tygodni ciągnęły się w nieskończoność i trudno mu było uwierzyć, że jeszcze miesiąc temu siedział w towarzystwie swoich przyjaciół z Poole, rozprawiając o szkole, wakacjach, znajomych i programach w telewizji.

W końcu zebrali wszystkie naczynia i przenieśli się do pokoju wspólnego. Tam też stała choinka; Qwerty wzdrygnął się i obrzucił ją szybkim spojrzeniem. Wszystkie bombki były okrągłe i żadna nie przypominała ładunku wybuchowego, który Troy podłożył u Sandbanksów kilka lat temu. Troy Ragliani już nie istniał.

Qwerty podszedł do drzewka i dotknął palcem kilku bombek, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robi. Pod jego dotykiem bombki zaczęły wirować lekko, obracając się wokół swojej osi. Błyszczący brokat i szkło odbijało światła lampek choinkowych. W pokoju paliły się tylko kinkiety na ścianie i w słabo oświetlonym pomieszczeniu zaczęły tańczyć kolorowe błyski. Po chwili wokół całego drzewka obracały się już szklane kule, a on stał przy nim, zamyślony, skubiąc zielone gałęzie choinki. Tak jak w klubie, myślał o Ange i wakacjach, gdy siedzieli razem na polanie, a on tworzył tęczę z tafli wody, i nagle łagodny blask rozpłynął się wokół, jakby Qwerty zabrał część światła z choinkowych lampek i rozniósł je po pokoju.

Jego drużyna obserwowała go już przez chwilę, ale teraz każdy patrzył jak urzeczony. Svetlana wyciągnęła rękę, próbując złapać światło, ale ono rozpierzchło się tylko w kolorowe linie, oświetlając jej palce. Zobaczyli, jak krążący wokół blask formuje na chwilę twarz nieznanej im dziewczyny; twarz zawisła na chwilę pod sufitem i zaraz rozmyła się w barwne smugi, spadające na nich powoli jak syrop, znikając gdzieś w powietrzu.

Na ten widok Svetlana wydała okrzyk zachwytu i Qwerty odwrócił się, wyrwany z zamyślenia. Natychmiast wszystko zniknęło, a bombki zatrzymały się, teraz huśtając się lekko na gałęziach.

Chłopiec popatrzył na ich miny z zaskoczeniem i speszył się. Chyba nie robił znowu nic dziwnego…?

-Qwerty, to było niesamowite – powiedziała Anita po chwili milczenia.

-Co? – zapytał on, nie bardzo wiedząc, o czym ona mówi.

-To, co zrobiłeś – powiedziała Svetlana. – Jak to zrobiłeś?

-Co zrobiłem? – zapytał Qwerty. Był zmęczony; pojedynek z Troyem dał mu w kość i teraz znów poczuł, że oczy zaczynają mu się kleić.

-To! – krzyknęła Svetlana, wskazując na sufit. – Nie wiedziałam, że można robić takie rzeczy ze światłem!

Qwerty popatrzył na sufit, ale nie zobaczył na nim nic. Potem spojrzał na choinkę i zauważył chwiejące się bombki. Zrozumiał, że jego myśli w jakiś sposób znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości i przestraszył się.

-Kto to był? – zapytała Anita. – Ta dziewczyna… Kim ona jest?

Qwerty rzucił szybkie spojrzenie na Daniego, ale ten nie patrzył na niego.

-Nie wiem, o kim mówisz – powiedział Qwerty. – Przepraszam, ale jestem zmęczony. Chyba już pójdę. Dzięki za… obiad i… wszystko – uśmiechnął się do nich. – Do zobaczenia jutro na treningu.

Kiwnął im na pożegnanie i wyszedł, kierując się w dół po schodach. Potrzebował snu, ale obawiał się, że tej nocy nie będzie dane mu zasnąć.

Kolejny fragment powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK).

Wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz