poniedziałek, 31 października 2016

"Qwerty: W Stronę Słońca" - Rozdział XXIV: "Trener", część 3

Pranie okazało się katastrofą - Qwerty stoi właśnie nad pralką z kłębkiem umydlonych, mokrych ubrań w dłoni. Kłąb nie utrzymuje się długo - oto ubrania spadają z powrotem do bębna, pozostawiając go z bokserkami utytłanymi w proszku, uniesionymi wysoko. Ten moment wybiera piękna Jenny, by wejść do pralni... No i jest jeszcze problem z trenerem Andersonem... Oto kolejny fragment  rozdziału 24-ego powieści pt. "Qwerty: W Stronę Słońca". Pozostałe rozdziały książki "Qwerty: W Stronę Słońca" (TOM V serii) w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ


QWERTY: W STRONĘ SŁOŃCA
TOM V

Dla Bogdana.

Poprzedni odcinek powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij).

Rozdział 24, część 3

"Trener"

*

Leżał tak jakiś czas, próbując się uspokoić. Samolubny – niektórzy mogą tak sądzić… Nieodpowiedzialny – Qwerty skrzywił się… czasami, może. Ale rozpieszczony? O, nie! Po latach z ciotką Adelą i wujem Donaldem było to ostatnie, co można było o nim powiedzieć. Anderson przeszedł samego siebie.

Qwerty uderzył pięścią w powietrze i drobinki farby odpadły z sufitu, wpadając mu do oka. Zamrugał, wściekły i zerwał się z łóżka, przecierając powiekę i raz za razem przemierzając pokój. Chodził wokół jak tygrys, zamknięty w klatce. W końcu zmęczenie wzięło górę i Qwerty opadł na łóżko, zapadając w krótką, przerywaną drzemkę. Śniło mu się, że Collard z uśmiechem każe mu pozbierać elementy garderoby z placu treningowego, a Anderson strzela do niego z wyrzutni rakietowej, podczas gdy Qwerty biega po kraterach z naręczem własnej bielizny.

Obudził się równie zły, jak był, kiedy zasypiał. Znowu wstał i poszedł do umywalki, aby przemyć twarz; czuł drobinki farby na policzkach. Po drodze kopnął siatkę z kurtką i przypomniał sobie, że na dole zostawił swoje pranie. Powinien je chyba wysuszyć i zabrać stamtąd, zanim jego sen się spełni…

Szybko wytarł się ręcznikiem, który podniósł z podłogi. Spojrzał na niego i skrzywił się, wyciągając z szafy nowy. Potem poszedł na dół, ściskając w ręce plastikową siatkę, która zastępowała mu kosz na bieliznę.

Otworzył pralkę i wyjął z niej mokrą, zwartą masę, ubabraną w białych mydlinach. Podniósł ją do góry, zastanawiając się, co poszło nie tak, gdy nagle plątanina ubrań opadła i Qwerty został z mokrymi, utytłanymi w proszku bokserkami uniesionymi w górę. Ten moment wybrała sobie Jenny, aby wejść do środka z pustym koszem na bieliznę, najwyraźniej chcąc pozbierać własne pranie.

Obrócił się w jej stronę i przez chwilę stali tak, patrząc na siebie. Chłopak opuścił w końcu rękę, wrzucając zawartość z powrotem do pralki, a ona powstrzymała uśmiech.

-Cześć – powiedziała, mijając go i stawiając swój kosz pod suszarką.

Qwerty oparł się rękami o pralkę.

-Dlaczego ty zawsze musisz widzieć mnie w najgorszych momentach? – zapytał z wyraźną pretensją, odwracając głowę w jej stronę i patrząc groźnie.

Ona stropiła się na chwilę, ale zaraz odzyskała rezon.

-To chyba przez moją pracę. Zwykle widuję ludzi, gdy mają te gorsze chwile – powiedziała, otwierając suszarkę i składając równo swoje rzeczy. – Potrzebujesz pomocy? – zapytała.

-Nie – odparł Qwerty.

Jenny podeszła jednak do niego i zajrzała mu przez ramię.

-Wsypałeś za dużo proszku. Włącz po prostu pranie na dwójkę, powinno się wypłukać – powiedziała, wracając do swojego zajęcia.

Qwerty z westchnieniem zamknął pralkę i nastawił program. Wszystko mu się udaje, też coś!

-Dobra robota, nawiasem mówiąc – powiedziała.

-Co? – zapytał, nie wiedząc, o co jej chodzi. Na pewno nie chodziło jej o wczorajsze fiasko.

-To jeszcze nic nie wiesz? – zapytała. – George i Dani poszli dzisiaj rano prosto do Collarda i powiedzieli, że nie chcą być z tobą w zespole. Zażyczyli sobie, żeby trenował ich Anderson.

-Świetnie – stwierdził Qwerty, w rękach gniotąc plastikową reklamówkę w zwartą kulę. – Teraz jeszcze wyleciałem z drużyny.

-Raczej nie. Collard rozmawiał z Andersonem i Liam powiedział, że wróci do szkolenia drużyny, ale pod warunkiem, że będziesz jej częścią. Tak powiedział. Spotkałam właśnie Svetlanę na schodach. George nie jest zadowolony, a Collard sam nie wie, co się dzieje…

Chłopiec uniósł brwi do góry, zaskoczony.

-Nie wiem, co zrobiłeś wczoraj, ale musiało to przekonać Liama.

Qwerty nachmurzył się.

-Ja… Wczorajsza akcja zakończyła się niepowodzeniem – wyznał Qwerty. – Przeze mnie.

Tym razem Jenny spojrzała na niego z zaskoczeniem.

-Co się stało? – zapytała, patrząc na niego z niepokojem.

On machnął tylko ręką na znak, że nie chce o tym mówić.

-Może to go przekonało – powiedziała Jenny. – Chodź, opowiesz mi o tym przy lunchu. Muszę tylko zanieść swoje rzeczy…

*
-I… ta pani Hill… to jakaś ważna figura? – zapytała Jenny. Siedzieli teraz w klubie, który w ciągu dnia służył jako kafeteria. Wokół kilku innych ludzi spożywało swoje posiłki lub gawędziło przy kawie. Qwerty poczuł się prawie jak w normalnym świecie, a nie w Brentwood.

Qwerty wzruszył ramionami.

-Nie wiem, kim jest, tak naprawdę. Wiem, że próbowała mnie zabić.

-I ty… wyciąłeś jej na ręce imię tej kobiety, którą widziałeś umierającą na ulicy – powtarzała Jenny, jakby próbując ułożyć sobie fakty. – Dlaczego?

-Ona… w jakiś sposób wpływała na Sylvię. Myślałem, że robi coś złego, ale ona próbowała jej przypomnieć, kim była. Jednocześnie… chroniła ją. Nie wiedziałem o tym. Sylvia szukała dalszej pomocy. Znalazła mnie, a ja… okłamałem ją, potem ignorowałem. Myślałem, że jest trochę… no wiesz, trochę zwariowana. A ona była po prostu zagubiona.

Qwerty ze zdumieniem odkrył, że opowiadanie o tym Jenny, chociaż nie było łatwo mu o tym mówić, przynosiło mu ulgę.

-I wczoraj ta sama kobieta… co zrobiła?

On zamilkł na chwilę.

-Ona chciała, żebym się do niej przyłączył. Asqualor też tego chce – rzekł cicho. – Uważają, że jestem jednym z nich.

-Bzdura! – powiedziała Jenny i spojrzała na niego pytająco. – Jesteś?

-Nie! Nie wiem… Czasem robię rzeczy, których nie powinienem – Qwerty zawahał się. – Kiedy tracę nad sobą panowanie. Wczoraj George powiedział coś głupiego i ja… powiedzmy, że gdyby nie John, George nie byłby teraz w stanie się poruszyć.

Jenny zmarszczyła czoło i pokręciła głową.

-Wiesz, Qwerty, dla mnie to brzmi, jakby George po prostu cię wkurzył. Co wcale cię nie usprawiedliwia! – dodała szybko.

Qwerty uśmiechnął się lekko, wbrew sobie, ale po chwili spoważniał znowu.

-Cóż, miał prawo być zdenerwowany. Prawie przeze mnie zginął.

Jenny pokręciła przecząco głową.

-Wiesz, Qwerty, jestem w Brentwood od zawsze… Jak wiesz. Moi rodzice oboje byli zaangażowani w różne akcje. Byli w Iraku, w Afganistanie… Na całym świecie. Dużo pracowali z wojskiem. Mój tata zawsze powtarzał, że jeśli jedna osoba w zespole zawiedzie, cały zespół spotka niepowodzenie, to prawda.  Ale mówił też, że drużyna powinna działać razem jak jeden organizm…

Qwerty drgnął; to samo mówił wczoraj John.

-A co robisz, jeśli na przykład boli cię noga? Nie odcinasz jej, prawda? Leczysz ją. Ja to wiem – dziewczyna zaśmiała się lekko.

-Sugerujesz, że jestem jak chora noga? – chłopak uśmiechnął się z powątpiewaniem, ale ona pokiwała głową.

-Trochę tak. Wiesz, nie byli dla ciebie fair. Przyjęcie, które zgotował ci Anderson… Nic dziwnego, że im nie ufasz. I wiem, jaki jest Dani, zawsze próbuje wyczytać z ludzi, czego nie powinien. Nikt tego nie lubi. Gdyby lepiej cię poznali, wiedzieliby czego się spodziewać… Jesteś tu za krótko, ale… Wydaje mi się, że ani ty, ani oni nie staracie się za bardzo… Znam cię tyle, co oni, a mam o tobie całkiem dobre zdanie – powiedziała, patrząc na niego z figlarnym błyskiem w oku.

Qwerty uśmiechnął się i zastanowił. Jenny powtarzała niemal to samo, co John.

-Dzięki – powiedział do niej, a ona uśmiechnęła się do niego.

-Chyba muszę już iść – rzekła, spoglądając na jego zegarek. – Muszę iść do pracy. A ty powinieneś chyba wysuszyć swoje pranie…

*
Qwerty wrócił do swojego pokoju z siatką świeżo wypranych, suchych rzeczy i wyrzucił je z torby na łóżko, aby je uporządkować. Zamykał właśnie szafę, gdy do drzwi rozległo się pukanie. Qwerty ruszył do drzwi i na progu zobaczył Marka. Zaskoczony, spojrzał na niego wyzywająco.

-Anderson zgodził się dalej nas trenować – powiedział tamten bez wstępów. – Jutro o siódmej mamy być wszyscy w sali konferencyjnej. Nie spóźnij się, ok?

Qwerty kiwnął głową i Marek cofnął się, aby odejść.

-Hej… - powiedział Qwerty, zatrzymując go. – Jak się czujesz?

Tamten skrzywił się.

-Lepiej… A ty?

-Ok. A… reszta?

-W porządku. Jutro o siódmej, pamiętaj. Sala konferencyjna – powiedział Marek i skinął mu ręką na odchodne.

Qwerty zamknął drzwi i westchnął. Chora noga, też coś! Bardziej jak wrzód w bardzo dokuczliwym miejscu…

*
Qwerty stawił się miejscu punktualnie kwadrans przed siódmą. Przybył w tym samym czasie, co Anita i Ibrahim. Anderson popatrzył na nich, sprawdzając, czy są w komplecie. Potem bez słowa przełączył coś na swoim pilocie i na stole przed nimi w postaci hologramu ukazała się zamrożona scena sprzed dwóch dni. Qwerty rozpoznał siebie i panią Hill, która siedziała w bujanym fotelu i zorientował się, że patrzy na moment, gdy zjawił się w domu, na który przypuścili szturm. Żołądek wywrócił mu się na drugą stronę. Uznał, ze musi przestać jeść wczesne śniadania.

Anderson nacisnął kolejny przycisk i scena ożyła; Qwerty patrzył na nich wszystkich w miniaturze. Widział, jak kobieta wypuszcza ciosy raz za razem, a on broni się, zostawiając resztę drużyny na jej pastwę. Jej słowa znów zabrzmiały mu w głowie, jak zimna stal wbijając się w umysł. Zobaczył, jak wyrzuca w górę płonący zlepek przedmiotów i krzyczy do reszty drużyny, aby uciekali. Wtedy Anderson zatrzymał nagranie i Qwerty nieruchomo spoglądał na ogniste kłębowisko unoszące się nad domem.

Anderson popatrzył na nich surowo. Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na Qwertym, ale zaraz prześlizgnął się dalej.

-Co poszło nie tak? – zapytał ich, chodząc za ich plecami.

-To chyba oczywiste… - odparł George. – Seymore sknocił robotę i prawie nas zabił!

Reszta pokiwała głowami, a Qwerty skurczył się trochę na krześle.

-To prawda – skinął głową Anderson. – Seymore sknocił robotę, jak to powiedział George – w jego głosie brzmiała lekka satysfakcja i Qwerty pod stołem wbił paznokcie w dłoń. – Ale on wie o tym… - dodał Anderson, spoglądając na chłopca. – Co jeszcze poszło nie tak? – zapytał, wodząc wzrokiem po reszcie.

George wzruszył ramionami; tamci wyglądali na zaskoczonych.

-Jak to: co jeszcze? – zapytał Dani. – Wszystko szło zgodnie z planem, do momentu, gdy on się pojawił!

-Wróćmy jeszcze raz do momentu, gdy Seymore stanął twarzą w twarz z przeciwnikiem – powiedział na to Anderson i przestawił coś na urządzeniu, które trzymał; Qwerty raz jeszcze ujrzał, jak pani Hill wstaje z bujanego krzesła, a on rozumie już, z kim ma do czynienia.

-Co widzicie? – zapytał Anderson.

-Najwyraźniej, Seymore zgłupiał – powiedział George, patrząc złym wzrokiem na Qwerty’ego. – Miał ją dorwać, a nie zrobił nic!

-A co ty zrobiłeś wtedy, George? – zapytał Anderson.

George uniósł brwi.

-Trzymałem się planu…

Anderson pokręcił głową.

-Patrz na niego! – powiedział, wskazując Qwerty’ego. – Wiedziałeś, że coś idzie nie tak w momencie, gdy ona podniosła się z fotela, George. W tym momencie Seymore wypadł z gry. Jakby był nieprzytomny. I co zrobiliście? – potoczył wzrokiem po reszcie, a oni spojrzeli teraz na siebie niepewnie.

-On był głównym atakującym. Trzymaliśmy się… - zaczął Marek, ale Anderson prychnął tylko.

-Planu – dokończył za niego Anderson. – Tak, wiem. Ale gdyby on – wskazał na Qwerty’ego – leżał na ziemi z dziurą w głowie, nadal trzymalibyście się planu? Czy próbowalibyście ratować sytuację?

Zapadło krępujące milczenie. Anderson nadal przechadzał się wokół nich, patrząc na nich oskarżycielsko.

-Tylko Ibrahim wykazał jakąś inicjatywę i zareagował, przenosząc się do domu z ogrodu. Niestety, on sam nie mógł poradzić sobie z przeciwnikiem. Daliście się złapać jak kurczaki! – wyrzucił Anderson. – Wstyd mi, że to ja was trenowałem, bo najwyraźniej nie nauczyliście się niczego! – powiedział, wyłączając hologram i rzucając pilota na stół. Gdy urządzenie uderzyło w blat, wszyscy podskoczyli na swoich miejscach.

George siedział teraz przygarbiony na swoim krześle, zaciskając szczęki. Anderson oparł się o stół obiema dłońmi z szeroko rozstawionymi palcami i popatrzył na nich twardo.

-Seymore jest tu nowy. I nie ma wystarczająco szkolenia. Zawalił i wie o tym. Ale wy… Wy jesteście profesjonalistami. Macie działać jako zespół, a nie liczyć na to, że durny nowicjusz zrobi coś za was, tylko dlatego, że taki jest plan!

Qwerty ściągnął brwi, ale nie odezwał się. Reszta drużyny wpatrywała się w blat stołu, nie wykonując najmniejszego ruchu.

Anderson westchnął.

-Prawda jest taka, że Seymore próbował was wydostać z bałaganu, który sam spowodował – przyznał niechętnie i wyprostował się. – Pole szkoleniowe. Teraz. Widzę, że mamy zaległości.

Jeden po drugim zniknęli; Qwerty chciał iść z nimi, ale Anderson zatrzymał go.

-Nie myśl, że to cokolwiek zmienia – powiedział do niego, gdy już zostali sami. – Nie chcę tylko, żeby mój zespół zginął. Rozumiesz?

Qwerty skinął głową, ale zatrzymał się jeszcze.

-Dziękuję – powiedział niechętnie, zaciskając pięści, ale pewnym głosem.

-Znikaj, Seymore – odparł mu tylko Liam i sam teleportował się z sali. 

Kolejną część powieści znaleźć można TUTAJ (kliknij na LINK). 

Przypominam, że wszystkie rozdziały w porządku chronologicznym można znaleźć w poście TUTAJ

Pozostałe części książek można zakupić w wersjach papierowych na platformach Amazon lub ściągnąć za darmo jako ebooki na stronie beezar.pl. Linki poniżej: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz